sobota, 21 grudnia 2013

Rozdział 1

   Zaczęło się od ogromnej kłótni, potem ten facet, którego nazywałam ojcem przez długi, długi czas, wymierzył mi siarczysty policzek i za chwilę stałam z walizkami przed drzwiami mojej luksusowej willi. No może niezupełnie mojej. Po co oni mnie w ogóle adoptowali?! Ciągle tylko pili i nie mieli dla mnie czasu. Podobno przynosiłam im wstyd przy znajomych swoim, jak oni to określili, wieśniackim gadaniem. I co ja mam niby teraz ze sobą zrobić, do cholery?! Czułam się bezsilna, a narastająca we mnie wściekłość i zarazem rozpacz sprawiały, że moje ciało zaczęło nieregularnie drgać. Władały mną silne emocje, straszne doznania i poczucie samotności. Skuliłam się i zaczęłam płakać.
   Tego dnia padał deszcz. Nikt nie miał najmniejszej ochoty wychodzić na dwór. Ja też nie miałam, ale to raczej nie zależało ode mnie. Gdy już zapanowałam nad łzami, które przez jakiś czas ciągle gromadziły się w moich oczach, w pośpiechu zaczęłam zbierać porozrzucane po chodniku mokre już ubrania. Nie chciałam żeby bardziej się pobrudziły. Ych... nawet nie zasunęli mi bagaży. Idioci, pomyślałam. Westchnęłam cicho. W kałuży wylądowało jedyne zdjęcie moich biologicznych rodziców. Podbiegłam tam, chcąc je jeszcze uratować, zanim całkiem się rozmaże, ale było za późno.
   Twarz mojego ojca powoli znikała pod taflą wody, a uśmiech mojej mamy całkowicie się rozpłynął. Gdy wyjęłam zdjęcie, mokry papier pod wpływem nacisku mojej dłoni, rozerwał się i przeleciał pomiędzy moimi palcami. Wiedziałam, że już więcej nie zobaczę tych, których tak bardzo kochałam. Kochałam? Nie. Nadal kocham. Dzisiaj w południe widziałam ich twarze ostatni raz, albo raczej ostatni raz widziałam to zdjęcie.
   Zasunęłam walizkę i próbowałam się wziąć w garść. Wmawiałam sobie, że wszystko będzie dobrze. Że się jakoś ułoży, ale nie oszukujmy się. Przegrałam swoje życie. Pewnie już niedługo umrę z głodu. Nie dali mi dzisiaj jeść przez cały dzień. Wyjęłam z kieszeni gumę, ale wypadła mi i wleciała przez otwór w chodniku, sama nie wiem dokąd.

***

   Szłam przed siebie nie wiedząc gdzie się podziać i co zrobić. Konto na mojej komórce było całkiem puste. Chociaż i tak nie wiem do kogo niby miałabym teraz dzwonić. Zaczynało się ściemniać kiedy dochodziłam do parku. Mimo tego, że strasznie się bałam, nie zatrzymywałam się. Mój umysł płatał mi figle. Co rusz słyszałam jakiś szelest, albo dziwne szepty. Starałam się o tym nie myśleć, ale im bardziej się starałam, tym bardziej te dźwięki narastały. Zaczęłam biec non stop oglądając się za siebie. Boże, jak ja się bałam...
   Nagle w oddali zobaczyłam małe jaskrawo czerwone światełko. Zbliżało się do mnie i wtedy usłyszałam zachrypły głos palacza. Gdy powiedział, że jestem w samą porę, bo ma potrzebę, znieruchomiałam na moment. Potem rzuciłam się do ucieczki. Zostawiłam swoją walizkę, bo tylko by mnie spowalniała. Znowu biegłam. Nogi mnie bolały i już ledwie nimi włóczyłam. Po co wędrowałam do nowego miasta, gdzie nikt mnie nie zna?! A no tak. W rodzinnej miejscowości mojej zastępczej mamy, nie miałam przyjaciół.
   Serce waliło mi jak oszalałe, a tętno wzrosło niewyobrażalnie. Nie mogłam złapać oddechu, ale mimo to biegłam. Biegłam co sił. W myślach modliłam się, błagałam Boga, żeby mnie ocalił. Bo czym sobie na to zasłużyłam. Ja nie chcę umierać. Nie chcę żeby mnie dopadł ten... Nie dokończyłam myśli, bo odbiłam się od czegoś, a raczej kogoś i upadłam na wilgotną ziemię. Mimo tego, że deszcz ją spulchnił, to i tak nieźle obiłam sobie pośladki. Miejsce, gdzie siedziałam znajdowało się bliżej ulicy, toteż lampa nieco je oświetlała.
- Uważaj jak łazisz! - Usłyszałam. Spojrzałam na chłopaka o nieco dłuższych czerwonych włosach i uwodzicielskich ciemnych oczach.
- Prze-przepraszam... - Wydukałam i czułam że się rumienię. On był diabelsko przystojny. Szybko wstałam i chciałam otrzepać tyłek z ziemi, ale z przykrością stwierdziłam, że ziemia była zbyt wilgotna i poplamiła mi spodnie.
- Ta... - Mruknął chłopak z niezadowoleniem. Wyglądało jakby na kogoś czekał, ale nie przejęłam się tym. Widziałam jak powoli zbliża się do nas ten typek, który chciał mnie napaść. Boże, co za oblech!
   W momencie kiedy obok mnie przechodził, objęłam ze strachem ramię nieznajomego. Na szczęście zboczeniec dał sobie spokój. Odetchnęłam i dopiero wtedy zorientowałam się, że stoję niemal na środku ulicy i tulę się do nieznanego mi chłopaka. Przecież on mógł być jednym z nich! Wystraszyłam się kiedy chwycił mnie za nadgarstki. Z jego oczu strzelały iskry.

Na razie tyle. Mam nadzieję, że nie zanudziliście się na śmierć czytając ten rozdział. Kolejny już wkrótce. Zdaję sobie sprawę, że tego bloga czytają wyłącznie fani SF, więc mam do Was prośbę. Oddacie głos? xD

2 komentarze: