czwartek, 2 stycznia 2014

Rodział 2

   Pchnął mnie i przycisnął do drzewa. Instynktownie zaczęłam się szamotać. Próbowałam się wyrwać z jego uścisku. Kopałam go i krzyczałam, żeby ktoś mi pomógł, lecz pomoc nie nadchodziła. Wiedziałam, że o tej porze ulice są puste, ale mimo to, nadal próbowałam wzywać ratunku. Czułam się taka bezsilna. Pierwsze łzy zaczęły spływać po moich zmarzniętych policzkach. Zacisnęłam mocno oczy i czekałam na to, co nieuniknione. Co innego mogłam zrobić, skoro on nie reagował na ból, który mu sprawiałam kopiąc go z całych sił po nogach?
   Nie wiem kiedy zaczęłam łkać. Było mi już wszystko jedno. Jeśli on chce mnie zgwałcić, to równie dobrze, może od razu mnie zabić. Nie będę chciała żyć, a sama nie jestem w stanie odebrać sobie życia. Boję się. Gardło już zaczęło mnie boleć. Krzyczałam wtedy zbyt głośno, ale i tak zbyt cicho, by ktoś mnie usłyszał. Tak bardzo chciałam wrócić do domu. Do moich rodziców. Tak. Chciałam być wtedy z tymi, którzy wpakowali mnie w to całe bagno. Czemu? Sama nie wiem. Może dlatego, że doskwierała mi samotność i straciłam poczucie bezpieczeństwa. Kiedy tak marzyłam, by wtulić się w ramiona tej kobiety, którą przez ostatnie dwa lata nazywałam "mamą", poczułam jak uścisk wokół moich nadgarstków się rozluźnia, by po chwili całkiem zniknąć.
   Spojrzałam ze zdziwieniem na twarz nieznajomego. Wyglądał na zmieszanego, jakby nie znał powodu moich pisków i łez. Ale jak mógł nie wiedzieć? Czy jego ofiary zazwyczaj milczą? No tak. Od razu przypisałam go do jednej z  najgorszych kategorii ludzi. Wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę, gdyż żadne z nas nie mogło nic z siebie wydusić.
- Co tutaj robisz o tej porze całkiem sama? - Założył ręce na piersi. Jego ton mi mówił, że uważa się teraz za mądrzejszego ode mnie. - Masz świadomość, co by się mogło stać, gdyby mnie tutaj nie było?
- Czy... skrzywdzisz mnie?... - Wydukałam nadal przerażona, chociaż już trochę mniej niż chwilę temu. Mój głos wciąż drgał, a ja trzęsłam się ze strachu i z nadmiaru emocji.
- Co? - Spytał i uśmiechnął się. Najwyraźniej bawiła go ta cała sytuacja. On miał ochotę się śmiać, a ja chciałam się rozpłakać. - Ja nie z tych. - Powiedział ze spokojem.
   Zrobiło mi się głupio. Spuściłam wzrok nie wiedząc co mam więcej powiedzieć. Wiedziałam jedno. Powinnam wrócić po walizkę, tylko że, za bardzo się bałam. Znowu ta niezręczna cisza, która w sumie nie była taka zła, bo dała mi czas na poukładanie myśli. Teraz już o wiele pewniej podeszłam do chłopaka i wystawiłam ku niemu dłoń.
- Jestem Vanessa. - Przedstawiłam się, ale on i tak nie podał mi dłoni. Zasmuciło mnie to. Schowałam ręce za plecami. Znacie to uczucie, kiedy chcielibyście się z kimś zaprzyjaźnić, a macie świadomość, że ten ktoś nie chce mieć z wami żadnych bliższych kontaktów? Właśnie. Tak się czułam. Jakby koń kopnął mnie w żołądek. A no właśnie. Kiedy ja ostatnio jadłam? Chyba wczoraj rano. Jak na złość zaburczało mi w brzuchu tak głośno, że bałam się iż usłyszy to połowa miasta.
- Kastiel. Nie odpowiedziałaś. - Odezwał się nieznajomy. Dzięki brzuchu. Przerwałeś passę długiej ciszy, która dla mnie trwała wieczność, pomyślałam.
- Uhm... - Nie wiedziałam jak mam mu to wszystko wytłumaczyć. - Wiesz... rodzice wyrzucili mnie z domu... - Powiedziałam zawstydzona. Boże jaki obciach. Pewnie teraz ma mnie za potwora. No bo, co dziecko musi zrobić, żeby wylecieć z chaty na zbity pysk.
- Co przeskrobałaś? - Spytał ze śmiechem. Oburzyłam się.
- N-nic... Ja tylko... - Urwałam. Nie miałam ochoty opowiadać o swoich problemach, jakiemuś obcemu chłopakowi, który jak mi się zdawało, chyba sobie ze mnie drwił.
- Coś chyba nie masz natchnienia. - Stwierdził i uśmiechnął się. - No, ale tak wyrzucili cię i zostawili bez niczego? - Zdziwił się. Wtedy opowiedziałam mu jak to podczas ucieczki zostawiłam walizkę na środku drogi. On kazał mi zaczekać tu na siebie. Czyżby miał zamiar mi ją przynieść? A może tak naprawdę zamierza mnie tu zostawić, albo jeszcze gorzej... Możliwe, że kłamał i poleciał po kumpli, a gdy wróci, to oni... Serce znowu zaczęło mi walić jak oszalałe.
- D-dokąd idziesz? - Zapytałam nadal przerażona. W sumie, powiedział mi, że nie zamierza zrobić mi krzywdy, ale czy mogę mu ufać?
- Po twoją walizkę. - Odparł ze spokojem nawet na mnie nie patrząc.
   Po chwili zniknął w mroku parku. Rany, nie przemyślałam tego. Znowu zostałam sama jak palec, na środku tej strasznej, nieznanej mi ulicy. Czekałam panicznie rozglądając się na boki, kiedy usłyszałam najmniejszy szelest. Umysł znów płatał mi figle. Stałam jak słup soli, przez może, dwie, trzy minuty, bo potem zobaczyłam Kastiela, który szedł w moim kierunku z rękami w kieszeniach.
- Uhm... a gdzie moja walizka? - Cofnęłam się instynktownie.
- Wygląda na to, że już jej nie odzyskasz. - Powiedział i uśmiechnął się drwiąco.
- D-dlaczego? - Nie rozumiałam. Czyżby moje obawy się sprawdziły?
- Trzeba być geniuszem, żeby się domyślić, że ktoś ją gwizdnął. - Odparł z kapką ironii w głosie. Rany... pięknie. No i co ja teraz zrobię? Bez pieniędzy, jedzenia, ciuchów? To koniec. Nie pozostaje mi nic innego jak usiąść i czekać na śmierć.
- Co ja teraz zrobię... - Zaszlochałam i uklęknęłam na zimnej ziemi. Schowałam twarz w dłonie po raz kolejny wylewając morze łez. Dlaczego ja? Czym sobie na to zasłużyłam?
- O, błagam... bo wypłaczesz z siebie całą wodę i z chudzielca zmienisz się w kościotrupa. - Zażartował ciemnooki. Spojrzałam na niego przez łzy. - Wyluzuj. - W tym momencie ktoś go ode mnie odepchnął. Była to dziewczyna o długich do ud białych włosach i brązowych oczach. - Ej! - Warknął chłopak. Gdyby jego wzrok umiał zabijać, to ta dziewczyna już dawno leżałaby trupem.
- Ile jeszcze razy doprowadzisz dziewczynę do płaczu? - Zapytała go i podała mi dłoń, którą niepewnie chwyciłam. Wstałam i otarłam łzy. Zobaczyłam, że Kastiel zacisnął mocniej pięści.
- Nie twój zasrany interes! - Warknął. Teraz naprawdę zaczynałam się go bać, ale brązowooka najwyraźniej nic nie robiła sobie z jego wybuchów. Jakby była do nich przyzwyczajona.
- Nie ma sensu płakać przez tego, kretyna. - Powiedziała do mnie czule, a ja się zmieszałam. Głupia sytuacja. Nie wiedziałam co mam zrobić.
- Ale... to nie tak... to nie przez niego... - Tłumaczyłam się niezgrabnie.
- Jak to? - Czyżby ranił dziewczyny aż tak często?
- Dobra, Roza. Zjeżdżaj. - Pchnął nastolatkę w tył, ale ona podeszła do mnie z drugiej strony. Nawet nie zwróciła na niego uwagi. Po prostu traktowała go jak powietrze.
- No bo... chodzi o to, że... rodzice wyrzucili mnie z domu... a potem ktoś ukradł mi moje rzeczy, no i...
- O jejku, moje biedactwo. - Odparła przerywając mi. - Wiesz, jeśli chcesz, możesz zamieszkać u mnie przez jakiś czas.
- Na-naprawdę? - Nie mogłam w to uwierzyć. Czyżby szczęście się w końcu do mnie uśmiechnęło? Nie znam jej, ale chyba nie mam wyboru. Muszę się zgodzić.
- Oczywiście. - Uśmiechnęła się, a ja pisnęłam dziękuję i zarzuciłam jej ręce na szyję. - Dobra, spokojnie. To nic wielkiego. - Dla niej może i tak, ale dla mnie to było bardzo dużo. W tym mieście chyba jednak są dobrzy ludzie.
   Chciałam podziękować również Kastielowi, ale jego już nie było. Poszedł sobie? Szkoda, ale nie zamierzałam się nad tym rozczulać. Od razu ruszyłam za Rozą,  która jak się później okazało naprawdę nazywa się Rozalia. Poczułam się niepewnie, kiedy dowiedziałam się, że mieszka razem ze swoim chłopakiem i jego młodszym bratem.
- Spokojnie, są bardzo mili. - Uprzedziła. Ciekawe czy też wyglądają jak z epoki wiktoriańskiej, bo ona miała właśnie taki strój, pomyślałam, lecz nie zastanawiałam się nad tym zbyt długo. Powinnam wrócić do nauki... Ale jak? Mam pójść do szkoły? Do tej pory miałam tylko domowe nauczanie. Nie wiem czy sobie poradzę.
- Rozalia...? - Zaczęłam niepewnie, po tym jak już znała całą moją historię od początku do końca. Opowiadałam jej ją przez pół drogi do domu. Dziewczyna spojrzała na mnie pytająco. - Bo wiesz... ja powinnam się jeszcze uczyć... No i... sęk w tym, że do tej pory, miałam domowe nauczanie i...
- Nie martw się. Poproszę Leo, to załatwi ci jutro z samego rana wszystkie formalności i będziesz mogła chodzić razem ze mną do Słodkiego Amorisa. - Pocieszyła mnie. To jest nazwa szkoły? No, nie powiem, oryginalna. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością do nowej znajomej. Po dłuższej wędrówce dotarłyśmy pod okazały dwupiętrowy dom.
- To tutaj mieszkasz? - Spytałam dla pewności. Kiwnęła głową i uśmiechnęła się do mnie promiennie. Szłam za nią cichutko i rozglądałam się na prawo i lewo. Weszłyśmy do środka, a ja zaniemówiłam. Tam było pięknie. Kremowe ściany wprowadzały do mojego serca spokój, zielone zasłony dawały odpocząć zmęczonym oczom, a miękka kanapa dał ulgę obolałym mięśniom.
- Wiesz, co? Idź do łazienki, a ja ci poszukam jakichś ciuchów. To na piętrze, pierwsze drzwi po lewej. - Wyjaśniła. Kiwnęłam głową i weszłam po schodach. Zamknęłam się na zamek. Ciepła woda z prysznica zmyła ze mnie wszystkie trudy dzisiejszego dnia. Po skończonej kąpieli, owinięta ręcznikiem wyszłam na korytarz. Kurcze... dokąd mam teraz iść? Nie znam tego domu. Nieco się przestraszyłam.
   Nagle z pokoju obok wyszedł chłopak o włosach, kolorem podobnych, do takich, jakie ma Rozalia, ale z ciemnymi końcówkami. Spojrzałam w jego oczy speszona. Co ciekawe jedno z nich było zielone, a drugie niemal miodowe. Otworzył usta, kiedy zobaczył mnie w białym ręczniku, który swoją drogą, ledwie zakrywał mi tyłek. No niestety, innego nie znalazłam.
- Uhm... to ty jesteś Vanessa? - Zapytał. Dostrzegłam jak bardzo stara się nie spojrzeć w dół. Kiwnęłam głową, na tak.
- A ty... jesteś chłopakiem Rozalii, tak?- Odparłam i czułam, że się rumienię. Chciałam skończyć tę rozmowę i móc się wreszcie ubrać.
- Nie. Rozalia jest dziewczyną mojego brata, Leo. - Wyjaśnił, a wtedy usłyszałam krzyk z pokoju, z którego dopiero co wyszedł.
- Lysander! Rusz te cztery litery! Co ty tyle tam robisz?! - Ten głos. Nie, to nie może być... Nie zdążyłam dokończyć myśli, bo z pokoju wychylił się Kastiel. Tym razem jednak nie miał na sobie swojej skórzanej kurteczki. Stanął przede mną.
- Vanessa? Co za niespodzianka. - Powiedział z wrednym uśmieszkiem na twarzy. W przeciwieństwie do Lysandra, on nie krępował się i zmierzył mnie od stóp do głów.Jaka niespodzianka! Przecież wiedział, że tu będę! Przeszło mi to przez myśl, a drugą rzeczą, która przyszła mi do głowy, był krzyk. Narobiłam takiego wisku, że nie minęła chwila, a stanęli przede mną wszyscy domownicy. Chłopak o ciemnych oczach widząc mnie, przysłonił oczy dłonią.
- Vanessa, co się stało? - Spytała Rozalia i zmierzyła Kastiela wzrokiem, lecz on wydawał się, w ogóle się tym nie przejmować. Ba, nawet na nią nie spojrzał, tylko cały czas patrzył na mnie.
- Niezły sopran. Jęczysz tak samo głośno? - Zaśmiał się. Tego było za wiele. Chciałam go uderzyć, ale szatyn stojący obok, chwycił go za t-shirt i zaczął ciągnąc w kierunku schodów. - Ej, puszczaj mnie, kretynie! - Dalszych krzyków nie słyszałam, gdyż zeszli już na dół. Spojrzałam na białowłosego, który czerwienił się lekko.
- Chodź. Przebierzesz się u mnie w pokoju. - Powiedziała Rozalia i skierowała mnie do pomieszczenia naprzeciw łazienki. Zamknęłyśmy drzwi, a ponieważ było dosyć późno, dała mi czarną, króciutką piżamę. Bieliznę włożyłam tę samą, co miałam, bo bez przesady.
- Wiesz... chyba jest trochę... krótka? - Zapytałam i obejrzałam się na swój tyłek. Czułam się jakbym nadal miała na sobie tylko ręcznik. Na samą myśl o tym, przed oczami stanęła mi uśmiechnięta twarz czerwonowłosego chłopaka.
- Niestety, nie mam nic innego. - Powiedziała grzebiąc w szafie.
- Nic nie szkodzi. I tak dziękuję. - Odparłam i zaburczało mi w brzuchu. Zakryłam się, by tego nie usłyszała, ale na darmo.
- Jesteś głodna? - Spytała. Kiwnęłam lekko głową. Nie chciałam im sprawiać więcej kłopotów. - Przyniosę ci coś do jedzenia. Zapomniałam dzisiaj ugotować kolację. - Uśmiechnęła się do mnie przepraszająco, a ja odwzajemniłam to. Czuję, że się dogadamy. Może nawet zostaniemy przyjaciółkami.
    Usiadłam na łóżku i czekałam. Dom miał centralne ogrzewanie, więc nie było mi zimno. Pokój Rozalii niczym nie różnił się od pokoju przeciętnej nastolatki. W rogu stało biurko, przy którym zapewne się uczyła, po przeciwległej stronie była ciemnobrązowa szafa z dębowego drewna, a na podłodze, w samym środku pokoju leżał czarny puszysty, mięciutki dywan. Idealnie kontrastował ze ścianami w odcieniu jasnego błękitu. Na stoliku nocnym, obok ogromnego łóżka z granatowym baldachimem, stało zdjęcie Rozalii i Leo obejmujących się. Jednym słowem, bardzo mi się to wszystko podobało.
   Wstałam i wzięłam ramkę do ręki. Też bym chciała kiedyś być taka szczęśliwa, pomyślałam. Stałam tyłem do drzwi, a gdy się otworzyły nie odwróciłam się. Zatonęłam w potoku własnych myśli i marzeń. Nagle usłyszałam znajomy głos.
- Nieźle się prezentujesz, ale wolałem cię w ręczniku. - Te słowa sprowadziły mnie na ziemię. Odstawiłam zdjęcie na miejsce i odwróciłam się do Kastiela, który stał przede mną z głupim uśmieszkiem na twarzy.
- Co ty tutaj robisz? - Zapytałam. Jakim prawem on tu wszedł?! Czułam się zażenowana będąc w tej skąpej piżamie.
- Rozmawiam z tobą i podziwiam widoki. - Odparł drwiąco.
- No to popodziwiaj sobie jakieś inne. - Odwarknęłam i wskazałam mu drzwi. Nic mi na to nie odpowiedział. Ba! Kompletnie zignorował to co powiedziałam. Walnął się na łóżko. - Nie słyszałeś? - Byłam w niemałym szoku. - Wyjdź. - Powtórzyłam i założyłam ręce na piersi. Co on sobie wyobraża?! Zamiast tego, spojrzał na okno, przy którym właśnie stałam.
- Tamci też muszą mieć niezły widok. - Powiedział, a ja nie wiedziałam o co mu chodzi. Spojrzałam w lewo. Okno było odsłonięte, a ja stałam tyłem do szyby. Ścisnęłam ze sobą zasłony szybkim ruchem.
- Mam powtórzyć trzeci raz? - Zapytałam już poirytowana. Długie ciemne brąz włosy miałam związane w kucyk. Sięgały mi do tyłka i szczerze, chciałabym żeby się okazało, że to na nie patrzył Kastiel. Kompletnie zignorował moje słowa. - Wynoś się stąd. Nie dociera? - Dodałam z dziwnym spokojem. Jeśli będę krzyczeć, to pewnie on nigdy stąd nie wyjdzie. Chyba lubi mnie wkurzać. Nie on w ogóle uwielbia wnerwiać ludzi. Westchnął i usiadł. Nie miałam już do niego siły.
   Uff... odetchnęłam z ulgą, gdy drzwi otworzyły się po raz drugi. Rozalia odstawiła talerz na stolik, a potem zaczęła się kłócić z czerwonowłosym. Nie wiem dokładnie o czym, bo się przekrzykiwali i mogę się założyć, że nawet samych siebie nie słyszeli. Ciemnooka chwyciła chłopaka za nadgarstek i wyciągnęła za pokoju, a ja w końcu mogłam ze spokojem zjeść kolację. Kastiel to serio kretyn, pomyślałam biorąc do ust kawałek kurczaka.

1 komentarz:

  1. Świetne opowiadanko; D , że dopiero teraz je znalazłam :D Iii... pomimo , że Kastiel zachowuje się czasami jak kretyn to i tak jest słooodki ;*

    OdpowiedzUsuń