poniedziałek, 2 czerwca 2014

Rozdział 15

   Cała się trzęsłam. Nie chcę znowu przez takie coś przechodzić. Kiedy byłam młodsza, moi adopcyjni rodzice upokarzali mnie i naśmiewali się ze mnie przy swoich znajomych. Znosiłam to dzielnie i udawałam, że mnie to nie rusza. Nawet nie chcę sobie wyobrażać jaką reprymendę dostałabym w domu, gdybym powiedziała, że nie po to mają córkę.
   W chwili kiedy usiadłam pod zimną ścianą w damskiej szatni, zdałam sobie sprawę, że Rozalia mnie okłamała. Mówiła, że wszyscy będą życzliwi, mili. Wcisnęła mi kit, że każdy w tym liceum jest tolerancyjny. No może poza dyrektorką, która nie trawi ognistych włosów Kastiela, ale to już inna sprawa. A tak a propo czerwonej małpy... Podniosłam głowę z kolan słysząc zbliżające się kroki. Widać zignorował to, że kazałam mu wyjść, ale czego ja się po nim spodziewałam? Że posłusznie zrobi to co mu każę? Jasne... Wstałam gwałtownie czując jak rośnie we mnie złość.
- Po co tutaj przylazłeś?! - Warknęłam i zacisnęłam ręce w pięści. On jedynie spojrzał na mnie beznamiętnym wzrokiem. Najgorsze jest to, że nigdy nie wiem o czym myśli, ani co chce zrobić. Jest nieprzewidywalny. Miałam niewyobrażalną potrzebę, by stamtąd wyjść, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Jakby wrosły w podłogę. Gdy tak stałam sparaliżowana i układałam w głowie najczarniejszy scenariusz wydarzeń, Kastiel podszedł do mnie.
- Próbujesz zatopić całą salę gimnastyczną? - Zadrwił ze mnie i założył ręce na piersi. - Jak będziesz w takim tempie tracić wodę to z chudzielca zmienisz się w kościotrupa. - Ale ten koleś mnie wkurza. Normalnie miałam ochotę mu przywalić. Nie wiem dlaczego, ale w jednej chwili cały mój strach zniknął. Nic nie wskazywało na to, żeby Kastiel miał zamiar znowu się do mnie dobierać.
- Zamknij się. - Burknęłam i odwróciłam wzrok małpując ułożenie rąk rudzielca. - Nie mam ochoty cię teraz oglądać, więc wyjdź póki jeszcze nad sobą panuję. - Zagroziłam. Co ja wygaduję? Chwila już wiem. Jakieś pierdoły.
- O, grozisz mi? - Popatrzyłam na niego i zobaczyłam wyraźne zaciekawienie na jego twarzy, a potem ten cyniczny uśmieszek. - No to zaczyna się robić ciekawie. - To powiedziawszy chwycił mnie za nadgarstki i przycisnął do ściany. Chyba tak naprawdę nie zamierzał mi zrobić krzywdy, bo w jego czekoladowych oczach widziałam rozbawienie. Warknęłam żeby mnie puścił, lecz on zignorował to mimo uszu. - No? I co teraz zrobisz? - Spytał pewny siebie i wyraźnie zadowolony ze swojej dominacji.
- Mam cię po dziurki w nosie, Black! - Wykrzyczałam i zaczęłam się szamotać. No oczywiście niewiele to dało zważywszy na różnicę wzrostu między nami i oczywiście tego, że Kastiel ył ode mnie o wiele silniejszy. Tymczasem gdy ja mówiłam całkiem poważnie nie chcąc z nim dłużej gadać, jego bawiła ta cała sytuacja. Jego śmiech działał mi na nerwy i to jeszcze jak.
- Wow, pojechałaś po nazwisku. Pocisnęłaś, dziewczyno. - Dalej się ze mnie naśmiewał. Przecież ja nie żartowałam. On chyba nie bierze mnie na poważnie, przeszło mi przez myśl. Szybko zaświtało mi w głowie, co mogłoby dodać powagi moim słowom. Poza tym pewnie będzie w szoku, że używam takiego słownictwa. Kiedyś klęłam jak szewc. Długo mi zajęło żeby się tego oduczyć, ale chuj z tym! Do tego palanta nie można inaczej. Zwłaszcza, że właśnie otarł się o mnie swoją przednią szlachetną częścią ciała. To sprawiło, że na chwilę znieruchomiałam. Chyba go pogięło.
- Ty pieprzony zboku! Zabieraj ode mnie łapska! - Zaczęłam delikatnie, bo wyszłam nieco z wprawy. Wypowiadając te słowa starałam się złapać go za ręce, lecz bezskutecznie, bo swoje nadal miałam nad głową. Czułam się jakbym przechodziła deja vu. Po dłuższym czasie kopania go po nogach i przeklinania na niego wniebogłosy, puścił mnie. Chyba zaczynał odczuwać skutki miłości jaką chciały mu pokazać moje trampki.
- Bronić to ty się nie umiesz. Mógłbym cię zgwałcić na miejscu bez żadnego problemu. - Stwierdził pewny siebie. Warknęłam i zacisnęłam ręce w pieści. Zaczynałam drżeć ale tym razem ze wściekłości. - A właściwie to nie mógłbym. - Dodał po chwili co mnie zaskoczyło. Czyżby Kastiel przeszedł na tę dobrą stronę mocy? Ta... marzenia. - Bo w zasadzie to nie ma nawet za co złapać. - Dodał i natychmiast parsknął śmiechem. Nie wytrzymałam. Niech mówi sobie co chce, ale to już było granie na mojej psychice. Podeszłam energicznie i złapałam go za t-shirt. Muszę powiedzieć, że wyraz jego twarzy był bezcenny, taki zdezorientowany i niemogący pojąć co się właściwie dzieje.
- Jak ci nie pasuje to po co się, kurwa, do mnie dobierasz?! Zostaw mnie wreszcie w spokoju i nie graj mi na psychice, draniu! - Pchnęłam go z całej siły, a kiedy upadł na podłogę, poczułam rozpierającą mnie dumę. Po co najpierw próbuje mnie obmacywać, a potem mówi coś takiego?! I pomyśleć że na początku tak bardzo mi się podobał. Teraz już wiem, że takie charakterki rodem jak z poprawczaka nie są warte uwagi.
- O, nauczyłaś się przeklinać. Brawo. - Okazując swój podziw wstał i nic sobie nie robiąc z reszty moich słów poza tym jednym, zaczął klaskać. - Jestem pod wrażeniem. - Zacisnęłam ręce w pięści i wskazałam mu ze wściekłością drzwi od szatni.
- Paszoł won! - Wykrzyczałam, a on odwrócił się i podszedł do drzwi. Jeszcze raz się na mnie obejrzał.
- Ej, Vanessa. - Wow nie skrócił mojego imienia. No wow. Spojrzałam na niego z wyrzutem. Nic nie odpowiedział, no co za typ.
- No gadaj. - Powiedziałam niezadowolona z jego głupich gierek. Nieco się spłoszyłam kiedy do mnie podszedł, lecz nie dałam po sobie tego poznać. Nigdy więcej nie będę się bać. Mimo wszystko moje ciało zadrżało, kiedy poczułam jego ciepły oddech przy moim uchu.
- Podobasz mi się w nowym wydaniu... - Szepnął. Zakręciło mi się na chwilę w głowie od zapachu papierosów i jego wody kolońskiej. Po tych słowach nawet nie wiedziałam w którym momencie złączył nasze usta w pocałunku. Jego wargi były tak samo ciepłe i miękkie jak zapamiętałam. Po kilku sekundach zorientowałam się co robię. Oddawałam jego pocałunek. Muszę przyznać, że Kastiel wcale nie przestał mi się podobać, mimo tego jego gburowatego zachowania i jak mniemam wrodzonego zboczenia. Tyle tylko, że jestem na niego zła. Chwila. Zła? Ale o co tak właściwie? 
   Odepchnęłam go od siebie z wyrzutem i warknęłam żeby więcej tego nie robił. On powiedział coś, że czuł, że mi się podobało, czy jakoś tak, ale puściłam jego słowa mimo uszu. Zaczynałam się martwić, bo czułam jak pieką mnie policzki. Kurwa... Pewnie się rumienię. Zagroziłam Kastielowi, żeby lepiej ze mną nie zaczynał. Jeśli jeszcze raz choćby spróbuje mnie ośmieszyć, to to się dobrze dla niego nie skończy. Gdy usłyszał ostatnie zdanie nieco go to zbiło z tropu. Patrzył na mnie wielkimi ze zdziwienia oczami, a potem rozłożył ręce i powiedział, że wcale nie miał zamiaru wtedy ze mnie kpić. Że po prostu robił to co zwykle. Wyglądał teraz jak dziecko próbujące się wytłumaczyć przed rodzicami, że to nie ono zbiło rodzinną pamiątkową wazę.
   W zasadzie, jakby się tak nad tym zastanowić to chyba miał rację. Odkąd tylko pamiętam robi z siebie głupka, albo popisuje się swoimi zdolnościami. Zwinnością, siłą, grą na gitarze. Może przez ostatnie wydarzenia zrozumiałam wszystko na opak, dlatego mnie to tak zabolało. Albo po prostu przyznajmy, że żadna ze mnie sportsmenka. Szkoda tylko, że nie miałam okazji pokazać jak dobrze gram w piłkę nożną. To mój ulubiony sport i mogę z dumą stwierdzić, że jestem w tym najlepsza. Kastiel chociaż raz nie miałby się jak ze mnie nabijać.
   Gdy usłyszeliśmy gwizdek, a potem dźwięk kopanej piłki na sali gimnastycznej, spojrzałam na czerwonowłosego wyzywająco, po czym spytałam, czy zamierza tu tak sterczeć, czy idzie ze mną, bo ja mam zamiar mu dokopać na boisku. Uśmiechnął się rozbawiony moimi słowami i tylko lekceważąco prychnął. Podszedł do drzwi i gestem dłoni pokazał mi, bym wyszła pierwsza.
- Panie przodem. - Oznajmił kulturalnie. Chwila. Kastiel jest w stosunku do mnie szarmancki? Nie, no w to nie uwierzę. Chociaż w sumie. A tam, co mi szkodzi, pomyślałam. Kiedy już chciałam wyjść czerwonowłosa małpa przepchała się w drzwiach i wybiegła pierwsza. Następnie, gdy już odbiegła kawałek odwróciła się i pokazała mi język. Tak... mogłam się tego domyślić. Dogoniłam ją i oboje ruszyliśmy razem na salę.
- Ale z ciebie dzieciak. - Oznajmiłam nieco rozbawiona sytuacją, która przed chwilą miała miejsce. Nie wiem, czy to oznacza, że wszystko mu wybaczyłam, ale nie czułam już tego ukłucia w sercu i aż takiej nienawiści, kiedy na niego patrzyłam. Nadal mnie irytował, lecz już nie w ten sam sposób.
- No co? Powiedziałem panie przodem. A kobieta to nie kobieta jeśli nie ma... - Nim zdążył dokończyć zdanie przerwałam mu.
- Ostrzegam cię, jeszcze jeden komentarz na temat moich cycków... - Chciałam mu zagrozić, ale wszedł mi w słowo. Jak ja tego nie znoszę. On chyba doskonale wiedział jak mnie to irytuje. Uniósł palec wskazujący ku górze jakby mnie pouczał.
- A raczej ich braku. - To powiedziawszy ponownie opuścił rękę i włożył ją do kieszenie swoich czarno-ciemnoczerwonych spodenek. Wydęłam usta w geście niezadowolenia i naburmuszyłam się. Odwróciłam od niego twarz słysząc jego cichy śmiech. Musiałam przekomicznie wyglądać. - Jak dasz pomacać, to może zmienię zdanie. - Oznajmił i wyszczerzył się. Załadowałam mu z łokcia.
- W twoich snach! - Na tym zakończyła się nasza pogawędka, bo weszliśmy na salę gimnastyczną. Wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Wf-ista podszedł do nas przy czym kazał chłopakom dalej grać. Tak jak przypuszczałam resztę lekcji spędzimy na grze w piłkę nożną. Facet odprawił Kastiela do chłopaków i próbował wyciągnąć ze mnie co takiego się stało, lecz ja uporczywie i zwinnie unikałam odpowiedzi. Po kilku nieudanych próbach uzyskania interesujących go informacji dał sobie spokój. Zagwizdał w gwizdek i oznajmił, by dziewczyny podzieliły się na dwa składy. Stanęłam więc z całą resztą, a Amber i Rozalia wybierały składy. No cóż... Teraz ani Roza ani Amber za mną nie przepadały, ale jeśli już miałabym wybierać, to wolałbym być w drużynie dawnej przyjaciółki niż odwiecznego wroga. Zostałam na samym końcu tak jak myślałam. Drużyna Amber grała pierwsza, to znaczy, że teraz i moja kolej. Tak... niestety miałam pecha. Mój humor znacznie poprawił się, kiedy zobaczyłam przeciwko komu mamy grać.
   Ze względu na to, że chłopcy częściej grają w koszykówkę czy piłkę nożną niż dziewczyny, pan Derkman... znaczy Eddie... Kurwa, muszę się tego nauczyć, żeby mnie potem nie wytykali palcami, że tylko ja nazywam go przez pan. No mniejsza. Więc Eddie zarządził, że przeciwko pięciu dziewczynom, będzie grało trzech chłopaków. Jak dla mnie to trochę nierówno. Po jednej osobie na bramce, także na boisku zostaje cztery dziewczyny i dwóch chłopaków. Chociaż w zasadzie to szanse się wyrównały, bo moja drużyna... no... nie powiem, żeby była najlepsza. Po pierwsze Amber, która przez cały czas gapiła się na Kastiela i jakby mało było, że cały czas tylko poprawiała włosy, to prawie wcale nie biegała, bo jak stwierdziła: "Nie mam zamiaru się pocić, żeby potem śmierdzieć jak twoje perfumy, poza tym rozmazałby mi się makijaż.". Gdy to usłyszałam myślałam, że jej przyjebie. Druga w drużynie była Violetta. No nie udawajmy. Ta dziewczyna ma ręce do rysowania, ale do gry to raczej nie bardzo się nadaje. Jest tak nieśmiała, że nawet nie miała odwagi podbiec do chłopaka, żeby odebrać mu piłkę. To już chyba trzeba leczyć. Na bramce stanęła Li, a to już była normalnie porażka światowa. Co chwila wyjmowała z kieszeni spodenek lustereczko i patrzyła, czy aby nie rozmazała jej się szminka. Jak to mówią, nieszczęścia chodzą parami, więc skoro dwa nieszczęścia już miały swoją parę, to żeby było po równo, w drużynie miałam również Charlotte. Ona stwierdziła, że będzie stała na obronie, bo nie chce jej się biegać. Boże Przenajświętszy... jak ona broniła. Piłka leci metr od niej, a ta tylko wystawia nogę. Nawet nie sięgnęła do piłki!
   Nie wiedziałam jak mam się wykazać z taką drużyną. Najgorsze jednak było to, przeciwko komu musiałyśmy grać. Super... normalnie super. Dwóch zsynchronizowanych bliźniaków na czele z Kastielem. Kiedy zobaczyłam jak wychodzą na boisko, to nogi się pode mną ugięły. A jeszcze bardziej wkurzył mnie ton Kastiela, kiedy zobaczył swoje przeciwniczki.
- To są chyba jakieś żarty. - Ledwie panował nad śmiechem. - Trzy lalunie, jedna z twarzą jak pomidor i deska do prasowania? To są nasze przeciwniczki? - Spytał Eddiego założywszy ręce na piersi. Podeszłam do granicy naszej połowy, gdzie stał Kastiel. Wcisnęłam mu piłkę w ręce.
- Za chwilę pożałujesz tych słów. - Odwarknęłam, a jego jeszcze bardziej to rozbawiło, dlatego odwróciłam się do niego tyłem wracając na swoje miejsce. Przy okazji tak machnęłam kucykiem, że dostał po twarzy. Prychnął. Kiwnął na Armina by stanął na bramce, a chłopak wykonał jego polecenie przy okazji chwytając się jej górnej części rękami. Widać byli bardzo pewni siebie. Czerwonowłosy uniósł piłkę na wysokość swojej twarzy.
- Patrz uważnie. - Powiedział do mnie na co ja ściągnęłam brwi. - Tą piłeczką, za chwilę strzelę wam gola prościutko do bramki. - Oznajmił i położył narzędzie gry na ziemi. - Ale żeby było bardziej fair, możecie zacząć. - Oznajmił i razem z Alexym odeszli na środek swojej połowy.
- Nie, nie. Wy sobie zacznijcie. Pocieszcie się chociaż chwilkę piłką, bo to jedyny czas kiedy ją macie. - Powiedziałam drwiąco. Kastiel prychnął.
- Nie, nie. Nalegam żebyście wy zaczęły. - Powiedział i ukłonił mi się w pas. Ych! Nie znoszę, gdy mnie tak lekceważy i ma za takie beztalencie! Jeszcze mu pokażę!
- Ale ja mam gdzieś, kto zacznie! Grajcie wreszcie, bo czas leci! - Krzyknął pan... ekhem... krzyknął Eddie z ławki zagwizdał. 
   Spojrzałam na Violettę i podeszłyśmy do piłki. Kazałam jej do mnie podać, ale ta dziewczyna to nawet kopnąć równo nie umie. Oczywiście dobiegłam do piłki i ruszyłam z nią do bramki przeciwnika, lecz nim się zorientowałam, Kastiel był już przy mnie. Kopnął mi piłkę między nogami i pobiegł z nią do bramki. Dziewczyny niby próbowały bronić, ale słabo im szło, gdyż wymieniał podania z Alexym, a te idiotki całą bandą biegły raz do jednego raz do drugiego. Po cholerę, pytam?! Po jaką cholerę?! Black zatrzymał piłkę tuż przed linią bramki i zaczekał, aż Li podbiegnie, by obronić strzał. Gdy to zrobiła podrzucił lekko nogą piłkę ku górze i kopnął. Usłyszałam tylko: 1:0 dla chłopaków!
   Alexy cisnął piłką prosto w nogi Amber, na co ta krzyknęła jakby ktoś ją uderzył. Błagam dziewczyno... On tylko podał nam piłkę. Trochę za mocno fakt, ale bez przesady. Nie bądź taką lalunią, pomyślałam i kopiąc piłkę podeszłam do połowy. Tym razem ja podałam do Violetty, a ona ponieważ teraz była o wiele bliżej mnie niż ostatnio oddała mi ją.
- Dobrze. - Pochwaliłam ją i obie pobiegłyśmy w przód. Starałyśmy wymieniać się podaniami jak chłopcy i całkiem dobrze nam szło, dopóki Alexy nie zbliżył się do Violi. Powiedział coś do niej, a ona straciła koncentrację i dała mu sobie odebrać piłkę. - Violetta! - Krzyknęłam z drugiej strony boiska. Nie odpowiedziała tylko spuściła zawstydzony wzrok. Koniec końców dzięki mnie zakończyło się remisem. Oczywiście tylko Violetta mi pogratulowała.


***

   Po lekcjach byłam bardzo zaskoczona faktem, że na dziedzińcu czekał na mnie Kastiel. Byłam pewna, że na mnie, bo specjalnie wyszłam ostatnia, żeby móc pogadać z Natanielem. Blondyn trzymając swój plecak na jednym ramieniu nadal nieco na mnie obrażony.
- Naprawdę mi przykro. Teraz już wiem, że Kastiel udawał. Żałuję tego, że tak źle cię oceniłam. - Słowa wylatywały z moich ust jak kule z karabinu maszynowego. Nat westchnął i spojrzał na mnie, po czym wystawił ku mnie dłoń. Uścisnęłam mu ją, a on tak nagle mnie przytulił. Poczułam się niezręcznie i zrobiło mi się dziwnie gorąco. Nie spodziewałam się tego. Gdy mnie puścił zasugerował, że odprowadzi mnie do domu, bo musimy nadrobić ten stracony czas. Powiedziałam mu, że Kentin ma po mnie przyjechać, na co on uśmiechnął się i stwierdził, że chętnie ze mną poczeka. Gdy zeszliśmy ze schodów spojrzałam na Kasa, który już chyba dawno przestał słuchać tego o czym nawijał mu Lysander. Chodziło chyba o jakąś nową piosenkę, czy coś. Ignorując to, że jego kumpel był w trakcie kolejnego zdania, podszedł do mnie.
- Vanessa. - Powiedział tylko oschle. Zupełnie jakby był na mnie zły. A no tak. Zapomniałam, że Nataniel to jego śmiertelny wróg, a ja go przytuliłam. Musiał to widzieć. Wszystko jasne. Spojrzał na Nataniela mrużąc oczy. - Nataniel. - Założył ręce na piersi wypowiedziawszy jego imię.
- Kastiel. - Odparł tak samo chłodno złotooki. O rany, atmosfera zaczyna się robić napięta. Stanęłam pomiędzy nimi kiedy zauważyłam, że zaczęli gromić się wzrokiem. Gdyby to była scenka z anime, to pewnie pomiędzy nimi pojawiłaby się teraz z ogromnym hukiem błyszcząca błyskawica.
- Chłopaki... - Powiedziałam groźnie specjalnie przeciągając ostatnią literę. Stanęłam pomiędzy nimi i odepchnęłam ich delikatnie na boki. Następnie spojrzałam na Kastiela. - Czego chcesz? - Zapytałam.
- Chciałem pogadać. - Oznajmił, a gdy na mnie popatrzył jego wyraz twarzy się zmienił. Był o wiele spokojniejszy. Zaskoczyły mnie jego słowa. Pogadać? O czym? Powtórzyłam po nim jego ostatnie słowo formując je w pytanie.
- Ale między nami już ok. - Dodałam. - Chyba... - Dopowiedziałam po chwili niepewnie i cicho. Czerwonowłosy nie zważając na obecność Nataniela, a może właśnie z jej powodu, objął mnie ramieniem.
- No wiem, dlatego pomyślałem, że może zabiorę cię w jakieś fajne miejsce. - Powiedział, a ja lekko się zarumieniłam i spuściłam zawstydzony wzrok. Nagle poczułam jak ktoś mnie do siebie przyciąga. To był Nat, co wcale mnie nie zaskoczyło. Tych dwoje toczy wojnę, chyba od zawsze.
- Nie ma mowy zważywszy, że to miejsce jest zapewne tak fajne jak ty sam. - Odwarknął buntownikowi, na co ten szarpnął mnie w swoją stronę.
- A żebyś wiedział. To poziom, którego ty nigdy nie osiągniesz, kujonie. - Niech oni przestaną mną tak szarpać, bo zaraz mój lunch ujrzy światło dzienne.
- Masz rację. Nie mam zamiaru się zniżać do twojego poziomu. - To powiedziawszy Nataniel pociągnął mnie za sobą, ale sam chyba nie wiedział, gdzie chce mnie zabrać. Ja tym bardziej. Gdy doszliśmy do bramy szkoły poczułam mocne szarpnięcie za lewą rękę. Tak jak przypuszczałam to Kastiel mnie pociągnął. Czułam się normalnie jakbym była jakąś zabawką, o którą kłócą się małe dzieci.
- Odczep się od niej. - Warknął brązowooki i przyciągnąwszy mnie do siebie objął ręką w talii. Spojrzałam na niego zaskoczona, a potem delikatnie zabrałam jego dłoń i odsunęłam się.
- Wystarczy. Nie wiem co między wami zaszło, ale macie się pogodzić tu i teraz. - Rozkazałam i założyłam ręce na piersi. To już trwa zdecydowanie za długo. Poza tym dlaczego ja mam na tym cierpieć? Zawsze, kiedy gadam z Kastielem, Nataniel jest wkurzony, a kiedy spędzam czas z tym drugim, Kastiel chce mu przestawić twarz. Miałam tego dosyć. Czy nie moglibyśmy być przyjaciółmi we trójkę?
- Co? Chyba śnisz. - Odpowiedział mi buntownik i zrobiwszy z rękami dokładnie to co ja odwrócił urażony głowę.
- Ja, na pewno nie będę go za nic przepraszał. - Wow, on i Nataniel po raz pierwszy mają takie samo zdanie w jednej kwestii. Każdy nie chce przeprosić tego drugiego. To już coś. - Poza tym, jeśli już ktoś ma tutaj przepraszać, to on. Ja nie mam za co. - Dodał rycersko blondyn, a wyraz twarzy czerwonowłosego i drgające pięści wskazywały na to, że za chwilę wybuchnie. Nim zdążyłam zareagować już go trzymał przy murze przy wejściu od bramy. Oba plecaki wylądowały gdzieś obok.
- Nie masz za co?! Ty skurwielu! Tak ci wpierdzielę, że cię rodzona matka nie pozna! - Przestraszyłam się nie na żarty. Ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam, że Lysander do nas podbiega. Złapał swojego kumpla za ramię.
- Kastiel... - Próbował go uspokoić i przy okazji odciągnąć od przewodniczącego. - Kastiel, koniec. Wystarczy. - Mówił spokojnie i złapał go za drugie ramię drugą ręką.
- Nie, kurwa! Jak go poślę do szpitala! Wtedy będzie koniec! - Wykrzyczał spojrzawszy rozwścieczony na Lysandra.
- Kastiel, do cholery jesteś na terenie szkoły! - Wykrzyczał białowłosy, a wtedy bijący się przenieśli się na drugą stronę bramy, gdzie był chodnik dla pieszych. No w sumie, to teraz już byli na ulicy, czyli chyba dyrekcja nic by im nie zrobiła. Ale z czego ja się cieszę. Teraz będą się naparzać bez żadnych przeszkód.
- Już, kurwa, nie jestem! - Odwarknął Kas i podniósł nieznacznie swoją ofiarę ku górze. Stałam tam na boku przestraszona. Co robić? Lecieć po dyrektorkę? Nie, będą mieli kłopoty. Ale jeśli czegoś nie zrobię... to oni się pozabijają. Lys złapał przyjaciela za ramiona i z trudem po dłuższej chwili wykręcił mu ręce za plecami trzymając je mocno. Muszę przyznać, że byłam pod wrażeniem. Wzrok kastielowych oczu nadal starał się zabić przewodniczącego. Sam delikwent natomiast zaczął się szarpać przy czym machał głową i przydługimi włosami na różne strony, wydzierając się wniebogłosy. - Puszczaj mnie, Lys! On sobie na to zasłużył! Tak mu wtłukę, że nie będzie wiedział, gdzie dupę a gdzie twarz! Chociaż w zasadzie ja nie widzę różnicy. - To ostatnie zdanie już nieco spokojniej powiedział bardziej do Nataniela, czekając tylko aż ten sprowokowany jego słowami rzuci się na niego. I chyba tak by się stało, gdyby nie to, że zatrzymałam Nataniela odepchnąwszy go w tył. Cyniczny uśmiech na twarzy delikwenta, który pojawił się zaraz po jego kpinie, zniknął. Słyszałam jego płytki oddech i szybkie bicie serca atakowanego chłopaka.
- Nataniel, lepiej będzie, jeśli już wrócisz do domu. - Powiedziałam spokojnie i podałam mu plecak, który od razu ode mnie przyjął. Poprawił koszulę i ubrał go na oba ramiona.
- Jesteś pewna, że nie chcesz żebym cię odprowadził? - Zapytał ukradkiem na chwilę spojrzawszy na swojego przeciwnika.
- Tak, tak. Nie martw się. Poradzę sobie. Może innym razem. - Uśmiechnęłam się życzliwie, co on odwzajemnił. Następnie ruszył chodnikiem tą drogą co zwykle. Kilka metrów dalej zatrzymał się i mi pomachał, na co ja odpowiedziałam tym samym. Zaraz po tej akcji znowu usłyszałam jak Kas się szarpie.
- Tchórzysz?! Wracaj tu cieniasie! Jeszcze z tobą nie skończyłem. - Krzyczał za Natanielem, który na szczęście to ignorował. Chociaż jeden rozsądny, przeszło mi przez myśl. Jak wiadomo nikt nie lubi być ignorowany, to też Kastiel zaczął się wyrywać ze zdwojoną siłą, na co kolorowooki odpowiedział mu pewniejszym i mocniejszym uściskiem. Serio, to teraz wyglądali jak kryminalista i glina. Tyle, że glina chyba zapomniał kajdanek hehe. Nie wierzę, że naszego rockmana jeszcze nie bolały ręce, które miał wykręcone za plecami. - Puść! Lysander ostrzegam cię! Puszczaj, bo jak nie... - Zaczął mu grozić, lecz ten wszedł mu w pół zdania.
- Kastiel, przyjaźnimy się. Nie boję się ciebie. - Odparł spokojnie białowłosy i zauważywszy, że Nataniela już nie ma w pobliżu spełnił prośbę kolegi. Kastiel poprawił rękawy ramoneski, które przez tą całą akcję nieco mu się podwinęły. - Wiem, że tak naprawdę, wcale nie jesteś taki zły. - Stałam z boku i przysłuchiwałam się ich rozmowie, o ile to można było nazwać rozmową, bo Kastiel chyba nie zamierzał w niej uczestniczyć. Chwycił plecak i zarzucił go z gniewem i niedbale na jedno lewe ramię. Tak się zamachnął, że omal nas nim nie uderzył.
- Wal się. - Warknął do swojego rozmówcy i spojrzawszy od niechcenia w prawo i w lewo przeszedł ze złością na drugą stronie ulicy, oczywiście ignorując to, że pięć metrów dalej, obok latarni jest przejście dla pieszych.

3 komentarze:

  1. Rozdział super :D tylko mam jedną uwagę, Kastiel ma szare oczy, nie brązowe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawię w wolnym czasie, też mi się tak zdawało, ale na artach widziałam brązowe :)

      Usuń
  2. Jejku kocham to Twoje opowiadanie <33333
    Pisz, pisz dalej :3
    Mi też się wydaje, że Kas ma brązowe oczy c:

    OdpowiedzUsuń