czwartek, 11 grudnia 2014

Rozdział 19

   Nie mogłam uwierzyć w to co się stało. Już nigdy temu dupkowi nie zaufam. Mówi że mnie kocha, że mu zależy, a potem co? Idzie do drugiej i powtarza jej słowo w słowo to samo. Cham jeden. Ja nie jestem zabawką. Też mam uczucia. Jeżeli ta podła żmija chce z nim być, proszę bardzo. Oboje są siebie warci. Po tym jak pokazała mi to zdjęcie przekonałam się, czym tak naprawdę byłam dla Kastiela. Zabawką. Tanim zamiennikiem, a gdy jego dziewczyna wróciła od razu rzucił się w jej ramiona. Przeżyłabym gdyby mi powiedział, że nic z tego nie wyjdzie, że ja i on to dwie różne bajki, ale on postanowił mieć dwie naraz! To było obrzydliwe. Debra, życzę ci powodzenia z takim chłopakiem. Kto wie, czy nie ma trzeciej gdzieś na boku.
   Jak to się stało, że poznałam całą prawdę na temat Kastiela? A no, tak że gdy biegłam do domu spotkałam jego byłą. Pokazała mi zdjęcie na którym się przytulają. To znaczy ona jego od tyłu. Nie robi się zdjęć ze swoją ex! Data przy opisie była dzisiejsza więc nie mogłam mieć wątpliwości. W dodatku wyglądało to jakby chciał ją właśnie pocałować w policzek. Wówczas powiedziałam dość. Chcesz to go sobie weź. Przyjęła to całkiem wesoło i jakoś nie bardzo przejęła się tym, że miał zamiar zbywać nas obie. Chyba że ona o wszystkim wiedziała i oboje chcieli się ze mnie pośmiać. W każdym bądź razie nie wyobrażałam sobie jak następnego dnia pójdę do szkoły i będę musiała znosić tę parkę w klasie. Dobrze, że chociaż Ken będzie tam ze mną.
   Wyszliśmy z domu dosyć późno, bo troszeczkę zaspaliśmy. Musiałam się wyrobić w piętnaście minut, a i tak zajęło mi to dwadzieścia. Na sto procent się spóźnimy. Boże, ale Kentin ma tempo. Niemal musiałam za nim biec. Zatrzymał się przy przejściu dla pieszych to go dogoniłam. Bardzo się cieszyłam, że kiedy mieliśmy wejść na jezdnię trzymał mnie za rękę. W ostatniej chwili odskoczył ciągnąc mnie za sobą. Prawie upadliśmy na chodnik. Jakiś samochód minął nas z zawrotną prędkością. Nawet się nie zatrzymał żeby zobaczyć czy nic nam się nie stało. Usłyszałam znajomy entuzjastyczny okrzyk. Tak mi się zdawało, że mignęła mi czerwona czupryna.
- Co za kretyn. - Zbulwersował się mój narzeczony. Czule objął mnie ramieniem. Popatrzył mi w oczy z troską. - Jesteś cała? - Zarumieniłam się lekko. Kiedy tak patrzył czułam się zakłopotana.
- T-tak... dzięki tobie. Dziękuję. - Stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek. Musiałam się uwiesić na jego szyi, aby tam dosięgnąć. Ken naprawdę urósł. Uśmiechnął się i tym razem już z większą ostrożnością przeszliśmy na drugą stronę.
   Dopiero po dziesięciu minutach weszliśmy na dziedziniec szkolny. Wszystkie oczy zwróciły się ku nam. No tak. Mój chłopak przykuwa uwagę. Przyznam, że nigdy bym nie pomyślała, że z małego kujona wyrośnie taki przystojniak. Widziałam zazdrosne spojrzenia dziewczyn, a to nie wiedzieć czemu dawało mi ogromną satysfakcję. Należał do mnie, a co ważniejsze był WE MNIE zakochany.
- No hej. - Usłyszałam za swoimi plecami głos Amber. Właśnie mieliśmy wchodzić do środka. Zaraz... Amber się do mnie odezwała?! Coś musi być na rzeczy. Uśmiechnęła się wrednie kiedy na nią spojrzałam.
- Cześć... - Powiedziałam cicho i dosyć niepewnie. Cokolwiek powiem może tego później użyć przeciwko mnie. Muszę dobrze ważyć słowa.
- No mów. - Blondyna założyła ręce na piersi, a jej koleżaneczki zachichotały jakby wiedziały co ma zaraz dopowiedzieć. Amber stanęła eksponując swoje zgrabne nogi. - Ile ci zapłaciła za ten teatrzyk? - Usłyszawszy to spojrzeliśmy na siebie z Kentinem nie bardzo rozumiejąc o co jej chodzi.
- Nie mam bladego pojęcia o czym mówisz. - Stwierdził brunet i objąwszy mnie w talii zachęcił bym weszła już do szkoły.
- No bo ty i ona? Błagam. Stać cię na kogoś lepszego. - Chcieliśmy ją zignorować, ale cały czas szła za nami i mówiła coś tyle, że już jej nie słuchaliśmy. Boże... lazła za nami i paplała całą drogę do sali. Prawie już wychodziłam z siebie. Nie dość że głowa mnie boli to jeszcze ta żmija się przyczepiła i nawija w kółko o tym samym. Czy do niej dotrze, że nowy przystojniak w szkole jest tylko mój? Ken niespodziewanie zatrzymał się i odwrócił do Amber. Chyba zobaczył moje zdenerwowanie.
- Ona jest naturalnie piękna. Nie gustuję w dziewczynach twojego pokroju. - Wyjaśnił i chcieliśmy iść na lekcję, ale Amber zastąpiła nam drogę. Zmierzyła Kena wzrokiem.
- Co to niby miało znaczyć? - Warknęła. Pewnie ta rozmowa ciągnęłaby się dalej, gdyby nie to że na horyzoncie pojawił się Kastiel i inteligencja Amber zmalała dwukrotnie, jeśli to w ogóle możliwe, bo nie wiem czy jest z czego ubierać. - Cześć Kastiel. - Uśmiechnęła się uroczo i zaczęła kręcić swojego blond loka. Czerwonowłosy minął nas bez słowa, a ta oczywiście z prędkością światła pognała za nim. Przyglądaliśmy się temu idąc z tyłu. I tak jesteśmy spóźnieni.
- Mam dziś zły humor więc lepiej mnie nie denerwuj. - Warknął Kas, a ona zaśmiała się nerwowo tuptając obok niego z rękami założonymi za plecami.
- Ja? Ciebie? Denerwować? - Spytała jakby była niedorozwinięta. Nie pogrążaj się, pomyślałam. Mnie chciał wymacać, ciebie w najgorszym wypadku może uderzyć. Ciekawe po kim to ma. Jego rodzice pewnie są załamani. Dziwię się, że go jeszcze nie wysłali do jakiegoś internatu. Ach... marzenia. To byłoby mi na rękę. Nie chcę go oglądać po tym co mi zrobił. Sadysta.
- Mam ci to wyjaśnić jaśniej, BLONDYNKO? - Zapytał złośliwie dając nacisk na ostatnie słowo. Pannę Shame chyba trochę zatkało. Widać było że uraziły ją te słowa. W zasadzie to sama nie wiem dlaczego, ale zaśmiałam się pod nosem.
- N-nie trzeba... - Wydukała. Boże, co za idiotka. No ok. Nie lubię już Kastiela, ale Amber o wiele bardziej, więc bawiła mnie ta sytuacja. Ile razy ona już dostała od niego kosza? A właśnie. Dziwne, że się do mnie nie odezwał. To chyba ja powinnam być na niego zła, a nie na odwrót. Ech... kretyn.


***
   Lekcja biologii. Psorka gada o fenotypach, a mnie chodzi po głowie tylko jedno. Gdzie się podział Kastiel, skoro musiał dotrzeć do klasy o wiele szybciej niż my, a jego miejsce jest puste. Siedziałam podpierając brodę na ręce, gdy usłyszałam jak ktoś wchodząc do sali zanosi się śmiechem. Wszyscy spojrzeliśmy w kierunku drzwi. Kastiel i Debra szli najwyraźniej czymś bardzo rozbawieni. Dziewczyna podpierała się na jego ramieniu jakby ta radość jaką przeżywała nie pozwalała jej ustać na nogach.
- Piętnaście minut przed końcem lekcji. Czym zasłużyłem sobie na ten zaszczyt, Kastiel? - Spytała pani Scarrow i założyła ręce na piersi trzymając kredę.
- Czemu ja? - Zapytał czerwonowłosy nie przestając się śmiać. - Ona też się spóźniła. - Powiedział niby z wyrzutem nie zmieniając tonu głosu. Debra szepnęła coś, nie słyszałam dokałdnie, ale chyba że już wystarczy, czy jakoś tak.
- Siadajcie. - Powiedziała nauczycielka ze zrezygnowaniem, a oni natychmiast ruszyli do wolnej ławki za nami. Cholera. Czy ktoś nie mógł tam usiąść? - A mogę jeszcze wiedzieć gdzie byliście? - Dodała, kiedy Kas rzucił plecak na ławkę robiąc przy tym hałas. Kto by pomyślał. Czyli on jednak nosi ze sobą książki.
- Em... - Powiedzieli jednocześnie i spojrzeli na siebie zastanawiając się widocznie nad odpowiedzią.
- Yyy... u pielęgniarki. Debra źle się czuła. - Doskonale wiedziałam, że Kastiel kłamie. Waliło od nich fajkami. Czułam to gdy obok nas przechodzili. Wszyscy na nich spojrzeliśmy. Debra zasłoniła usta ręką podśmiechując się.
- Tak... - Potwierdziła słowa swojego... chłopaka. Nie wiem czemu jestem taka wściekła nazywając go tak. Nauczycielka zapytała co jej się stało i tak dalej. Skłamała że bolał ją brzuch. Reszta rozmowy nie bardzo mnie interesowała. Niech robią co chcą. Jak stąd wylecą ich sprawa, nie moja.
   Może to nawet lepiej? Nauczyciele nie lubią Kasa, a to są przecież dorośli. Też są rodzicami. Na pewno nie chcieliby żeby ich córki spotykały się z nim. Jak to kiedyś powiedział mi Kastiel, niektórzy twierdzą, że może mieć na mnie zły wpływ. Taa... Całe szczęście to już koniec. Wychodzę na prostą. Odpuściłam go sobie i nie zamierzam się więcej pakować w to bagno.
   Rysowałam krzyżówkę, kiedy poczułam mocne kopnięcie w krzesełko, przez co krzywo narysowałam linię. Obejrzałam się na Kastiela ze wściekłością w oczach. Huśtał się na krześle. Ręce miał założone na piersi, a kartka jego zeszytu oprócz zapisanego tematu była pusta. Wydawał się też być niesamowicie usatysfakcjonowany tym co zrobił kilka sekund temu. Zignorowałam to i wróciłam do przerysowywania zadania z tablicy. Wtedy poczułam jak coś odciąga mnie w tył. Powoli moje krzesełko oddalało się od ławki. Spojrzałam w dół. Kastiel zahaczył nogami o nogi krzesełka i przyciągał je do siebie.
- Przestań. - Warknęłam cicho by nauczycielka nie usłyszała.
- Bo co? - Padła odpowiedzieć, a ja nie wiedziałam co mam dalej mówić. Kentin odwrócił się do nas i zmierzył delikwenta wzrokiem. Ten nic nie odpowiedział. Dotknęłam ramienia narzeczonego i oboje wróciliśmy do zadania. Szkoda czasu na tego idiotę. Niech robi co chce. Mam to gdzieś. Chciałam skończyć pisać proporcję, ale zostałam gwałtownie pociągnięta do tyłu, a moje oparcie uderzyło o listewkę ławki za mną.
- No przestań! - Powiedziałam odrobinę za głośno niemal wstając z miejsca. Obejrzałam się na panią profesor i trochę spotulniałam. Patrzyła na mnie z wyrzutem.
- Vanessa, skoro jesteś tak bardzo zainteresowana lekcją, to może omówisz drugie prawo Medla? - Zapytała, a ja zaczęłam gorączkowo kartkować zeszyt lecz z tych nerwów nie mogłam znaleźć odpowiedniej strony na której to zapisałam.
- No Vanessa. Czekamy. - Wtrącił Kas, który wyglądał na zadowolonego z takiego toku wydarzeń. Jąkałam się, ale nie potrafiłam powiedzieć definicji. Mieliśmy ją dzisiaj, ale zwyczajnie jej nie zapamiętałam.
- Chcesz być pytany?
- Ja nie. Nie. W żadnym razie. - Wybroniła się ruda małpa, a ja zostałam zaproszona do tablicy, by rozwiązać zadanie. Widziałam uśmiech na twarzy Debry, gdy nie mogłam sobie z nim tym poradzić. Kentin starał się mi podpowiadać, lecz raz upomniany wolał więcej się nie podkładać i spuścił głowę. Nataniel podniósł rękę i zasugerował żeby pani wytłumaczyła jeszcze raz, bo on też nie zrozumiał. Ta wysłała mnie z powrotem do ławki i na szczęście nic mi nie wpisała. Rzuciłam Natowi wdzięczne spojrzenie na co on się uśmiechnął. Mijając go zobaczyłam, że dawno to wszystko rozwiązał. Czyli zrobił to, żeby mnie obronić? Jejku...
- No dobrze. Skoro nawet Nataniel nie zrozumiał... - Westchnęła Scarrow. - Zacznijmy więc od początku...
***
Ten dzień w szkole oficjalnie zaliczyłam do najgorszych dni w moim życiu. Kastiel dokuczał mi przez całe osiem godzin. Dziwiłam się, że jeszcze przez to nie dostałam nerwicy, a on głupawki, bo banan nie schodził mu z gęby. Chociaż nie do końca to wszystko rozumiem. Zachowuje się jakby był na mnie zły i chciał mi dopiec, a to chyba ja powinnam taka być w stosunku do niego, prawda? W końcu to ja tu jestem poszkodowana. A może po prostu wkurzył się, bo nie dałam się dłużej wodzić za nos? Nie! Przecież on nie wie, że postanowiłam przestać się z nim zadawać. Kurcze, co jest grane?
***
   Zastanawiałam się nad tym prze długi czas, jednak nic mądrego nie przychodziło mi do głowy. Tygodnie mijały, a moje życie w szkole powoli zamieniało się w koszmar. Nie spodziewałam się jednak, że Kastiel posunie się aż tak daleko. Otóż pewnego dnia, zamiast angielskiego i na dwóch ostatnich godzinach mieliśmy w-f. W sumie trzy pod rząd. Byłam wykończona. Marzyłam o tym by się wykąpać. Ken namówił mnie bym wzięła prysznic w szkole, a on poczeka na mnie w bibliotece. Zawsze chciałam tego spróbować, no więc przyznałam mu rację, że to dobry pomysł. Rozebrałam się i zaczęłam się myć. Zasunęłam kabinę i dopiero w trakcie kąpieli zorientowałam się, że zostawiłam plecak i rzeczy w szatni. Nikt ich nie pilnował. Kiedy wyszłam już mniej więcej sucha, ubrałam bieliznę, która o dziwo leżała na podłodze i chciałam się przebrać. Niestety, ani moich ubrań, ani stroju na w-f już tu nie było. Spanikowałam. Nie wiedziałam co mam robić. Zasłaniałam rękami piersi osłonięte jedynie przez biały stanik i skrzyżowałam nogi chcąc zakryć majtki i resztę ciała co było niemożliwe. Rozejrzałam się w panice po pomieszczeniu. może coś jednak tutaj jest. Nagle usłyszałam cichy śmiech dobiegający od strony drzwi. Spojrzałam tam. Kastiel stał oparty o framugę ze skrzyżowanymi nogami i rękami założonymi na piersi. Uśmiechał się wrednie. Mimowolnie spaliłam buraka.
- Czego tu chcesz, zboczeńcu? To damska szatnia. - Warknęłam starając się walczyć z rumieńcami wstydu pojawiającymi się na moich policzkach.
- Przyszedłem sobie popatrzeć. - Odpowiedział. Wyglądał jakby był z siebie dumny i rozbawiony jednocześnie sytuacją w jakiej się znalazłam.
- Nie śmiej się, idioto. Wiem, że ty za tym stoisz. Oddaj mi moje rzeczy. - Zażądałam.
- A jak nie to co? - Zapytał na co ja zgromiłam go wzrokiem. Mam serdecznie dosyć pytań tego typu.
- Zgłoszę to do zastępcy dyrektora. - Zagroziłam dumnie. Niestety pani dyrektor miała wypadek i w związku z tym zostanie w szpitalu jeszcze parę tygodni toteż nie mogłam do niej iść. Zastępował ją Pan Alexander Sandtrash.
- Serio? - Uniósł jedną brew. - Jak zamierzasz to zrobić? - Po czym parsknął śmiechem łapiąc się za brzuch. Spytałam wściekła co go tak bawi, bo dla mnie to wcale nie było śmieszne. - Urządzisz striptiz na korytarzu? Czy zatańczysz w staniczku przed dyrektorem? - Zadając to ostatnie pytanie uniósł ręce nad głowę, złączył je i zaczął kręcić biodrami. Po chwili oparł się o ścianę.
- Nie. Gdzie moje ciuchy. Gadaj. - Dodałam z naciskiem na ostatnie słowo.
- No dobra, dobra. Znaj moje dobre serce. - Słysząc to spojrzałam na niego jak na idiotę. Jednocześnie czułam jak wszystko się we mnie gotuje. Kentin się pewnie zamartwia. - Są w męskiej szatni. Korytarzem i na lewo. - Zobaczyłam jak rusza do drzwi. Podrzucił ku górze mały srebrny kluczyk i złapał go do ręki, a następnie spojrzał na mnie kątem oka. To był klucz od TYCH drzwi. Od miejsca, gdzie za wszelką cenę musiałam się dostać.
- To daj mi kluczyk. - Podeszłam do niego kilka kroków i wyciągnęłam rękę. Prychnął.
- Chcesz, to go sobie weź. - Uniósł rękę nad głowę. O nie, niech sobie nie myśli, że znowu będę wokół niego skakać i to w bieliźnie, pomyślałam. Wtedy przypomniała mi się sytuacja, gdy chciałam mu zabrać klucze od auta będąc pod jego domem. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Zaraz, co ja wyprawiam. To było złe. Kastiel jest zły. Nie wolno mi miło wspominać chwil z nim. To była tylko część jego gry.
- Nie myśl że będę podskakiwać. - Zaznaczyłam, a on stwierdził że to mój problem.
   Na ławkę nie mogłam wejść bo była za daleko. Podeszłam do niej, bo z ziemi nigdy nie dosięgnęłabym tego klucza i przysunęłam ją do nóg Blacka, ale ta cholerna franca polazła prawie na drugi koniec szatni. O, nie. Nie będę ciągnąć tej ławki za nim krok w krok. Przytrzymując biust ręką, zaczęłam lekko podskakiwać wyciągając jedną dłoń najwyżej jak tylko umiałam nad głowę. Prawie... prawie... ech... nie dam rady.
- Ale ty jesteś głupia. - Stwierdził Kas śmiejąc się.
   Niechcący potknęłam się o jego nogę i upadłam na niego. No prawie. Dzięki niemu się nie przewróciliśmy. Ścisnęłam w rękach materiał jego koszulki nie chcąc upaść, ale jakoś... nie umiałam go puścić. Wzdłuż kręgosłupa przeszedł mnie miły dreszcz, gdy poczułam zimnie dłonie Kastiela na swojej talii. Wyraz twarzy miał poważny.
   Gdy myślałam że upadnę, usłyszałam brzdęk kluczy, ale teraz zupełnie o nich zapomniałam. Zatonęłam na nowo w głębi tych cudnych brązowych oczu. Poczułam jak moje się szklą. Chciałam pohamować łzy. On... wszystko co robił... naprawdę znaczyło dla mnie więcej niż mi się zdawało, a co ważniejsze, przecież ja wcale nie chcę wychodzić za Kena.
- I co teraz zrobisz? - Zapytałam z żalem w głosie widząc, że Kastiel mnie nie puszcza. W odpowiedzi usłyszałam nieczułe "nic", po czym chłopak zwiększył dystans między nami. - Jesteś okropny. - Zarzuciłam mu.
- Ja? - Wyglądał na zaskoczonego moimi słowami. Powiedział to tak jakby to on miał złe zdanie o mnie. Czy kiedykolwiek dałam mu do tego podstawy? - To ty jesteś... - Nie pozwoliłam mu dokończyć. Nie pozwolę mu się obrażać.
- Dlaczego Debra? - Spytałam prosto z mostu. Na chwilę jakby zapomniałam, że jestem w samej bieliźnie. Przestało to mieć dla mnie znaczenie. Musiałam znać odpowiedź. Dlaczego się mnę bawił i moimi uczuciami? - Sam mi nie tak dawno opowiadałeś jak bardzo cię skrzywdziła. Kłamałeś? - Kłamał? A może cała nasza znajomość to jedno wielkie kłamstwo?
- Nie. - Już nic z tego nie rozumiem. Mówił prawdę. Czy był szczery także tamtego wieczoru?
- W takim razie co się stało z "Well, I never saw it coming. I should've started running a long, long time ago. And I never thought I'd doubt you, I'm better off without you More than you, more than you know*? - Zaśpiewałam mu wers jego piosenki. Patrzył na mnie w lekkim osłupieniu.
* Więc, nigdy się tego nie spodziewałem
Powinienem zacząć uciekać
Dawno, dawno temu.
I nigdy nie powinienem myśleć że mam wątpliwości co do ciebie,
Lepiej mi bez ciebie,
Bardziej niż sobie wyobrażasz, bardziej niż sobie wyobrażasz
No coś jest naskorbane. Mam szczęście jak się wezmę za rozdział na kompie to już piszę do końca, bo jakoś nie mogę przerwać hehe. Dedykacja dla Wiki. Dzięki kochana, że się tak dopominałaś :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz