Vanessa odwróciła
się do mnie plecami. "Nie zrozumiesz tego." Ale czego nie zrozumiem?
Wiem że wychodzi za tego palanta i nawiasem mówiąc strasznie mnie to
wkurwia. Próbowałem tyle miesięcy zmienić to co do niej czuję w
nienawiść, ale sprawiło to jedynie, że z czasem co raz bardziej mi jej
brakowało i nikt, nawet Debra, nie umiał wypełnić tej dziwnej pustki.
Tymczasem teraz, stała przede mną ze łzami w oczach obejmując swoje
ramiona dłońmi i lekko trzęsła się z nadmiaru emocji. Chyba nadal
płakała. Podszedłem do niej wbrew temu co podpowiadał mi umysł. Głos
serca był silniejszy. Po prostu, widząc jej łzy czułem jak coś we mnie
pęka. Nie umiałem znieść tego widoku.
Dlatego podszedłem, odwróciłem ją do siebie i objąłem mocno. Nie
protestowała. Przycisnęła ręce do swojej klatki piersiowej i pozwoliła
mi na ten drobny gest. Zza otwartych drzwi balkonowych do środka dostał się chłodny wiatr, który wywołał u Vanessy dreszcz, ale
dzięki temu zimnemu powietrzu intensywniej czułem ciepło jej drobnego
ciała. Pogłaskałem ją po plecach, a ona zacisnęła ręce na moim
t-shircie. Gdy rozluźniłem uścisk uznając, że może trochę za ckliwy się
zrobiłem, spojrzała mi w oczy. Otarłem łzę, która chciała spłynąć jej po
policzku.
- Nie płacz już. - Rozkazałem, ale czule. Trochę niezręcznie się czuję,
kiedy ktoś przy mnie płacze. Nie jestem za dobry w pocieszaniu. Ponieważ
nie miałem wody, Van
usiadła na moim łóżku i napiła się coli z butelki, która stała obok
szafki nocnej. - Lepiej? - Gdy pokiwała twierdząco głową, poprosiłem
żeby opowiedziała mi wszystko od początku.
- No więc... - Pociągnęła nosem trzymając dłonie na kolanach. -Jak Rozalia...
w-wyrzuciła mnie z domu... - Jąkała się, lecz jej nie przerywałem.
Wyglądała na wystraszoną. Co się tam musiało takiego stać. Ale chwila.
Roza jest jej przyjaciółką, to znaczy tak mi się zdawało. Czemu miałaby
ją wyrzucić?
- Jak to wyrzuciła? Myślałem, że się przyjaźnicie. - Zauważyłem patrząc na nią z uwagą.
- No bo... - Zaśmiała się cicho, chociaż był to wymuszony śmiech. -
głupia sprawa. Ja się... poślizgnęłam i Leo mnie złapał... i jak Rozalia
przyszła, to wyglądało tak... no... to znaczy... jakby się prawie...
pocałowaliśmy... - Zacisnąłem ręce na pościeli. Mruknąłem tylko nic nie
znaczące "mhm", bo gdybym pewnie otworzył usta wyleciałaby z nich
rozsypanka przekleństw. - Ale, Rozalia to widziała i stwierdziła, że
chcę odbić jej chłopaka. - Vanessa mówiła dalej już nieco bardziej
spokojna. Westchnąłem. Chce żebym był zazdrosny, czy co? Co to ma kurwa,
wspólnego ze ślubem?! I dla jej wiadomości nie jestem zazdrosny! Wcale!
- Dobra,
dobra. - Przerwałem jej, a ona spojrzała na mnie dość zaskoczona. Aż
tak po mnie widać, że w środku kipię ze wściekłości? Kogo jak kogo ale
siebie nie oszukam, jakkolwiek głupio to brzmi. - Co to ma niby
wspólnego z Kenem? Jeśli chcesz wzbudzić we mnie zazdrość, to tracisz
tylko czas. - Zaznaczyłem.
O, nie. Nic z tego. Specjalnie opowiada mi o swoich epizodach, żeby mnie bardziej wkurzyć. Wiem to. Nie dam
jej tej satysfakcji. A może tak naprawdę nie jestem jedyny? W końcu
powiedziała: "prawie się pocałowaliśmy". To oznacza, że ona również
chciała pocałować Leo, a skoro tam mieszkała, nie unika wątpliwości, że z
Lysandrem też mogla kręcić. To ilu ona chłopaków już zwodzi do kurwy
nędzy?! A Nataniel?! Po co w ogóle dała mu swój numer?!
- Zaczekaj... No już mówię. - Dodała tym razem z wyrzutem. - I jak
wyszłam, to spotkałam Kena... znaczy Kentina. Nie lubi kiedy używa się
tego zdrobnienia. - Przewróciłem oczami uświadamiając jej jak bardzo
mnie to nie obchodzi. Natychmiast wróciła do tematu. Nie sądziłem, że
będzie tyle gadać. - I zaproponował mi żebym u niego zamieszkała. Jego
rodzice byli dla mnie bardzo mili. - Osobiście miałem dość tej
bezsensownej paplaniny. Sam nie wierzę, że to mówię, ale wolałbym już
wykład Farazowskiego.
- Jezu, Vanessa! - Odchyliłem głowę do tyłu jęcząc prze te katusze. Moje
włosy zwisały swobodnie za plecami. Podparłem się o łóżko rękami, a po
kilku sekundach wyprostowałem się i spojrzałem
na mojego rozmówcę znużonym wzrokiem. - Nie prosiłem cię o historię
życia. - Uniosłem ręce na wysokości klatki piersiowej i otworzyłem
dłonie, jak to nie raz ludzie robią, kiedy już coś totalnie wyprowadzi
ich z równowagi. - Weź przejdź do sedna. Ja na serio mam pociąg o ósmej.
- Położyłem ręce na kolanach pozwalając im swobodnie opadać.
- No i dobra. Zamieszkałaś z nimi. Całe liceum już o tym wie. - Słysząc
moje słowa spuściła wzrok. Rany, ale ona chwilami jest upierdliwa.
Kazałem jej mówić dalej, bo jak dotąd nie widzę żeby którakolwiek z tych
rzeczy miała jakikolwiek związek ze ślubem.
- I to było tak, że jak raz wróciłam szybciej od Kena ze szkoły, bo on
zostawał na... - Znowu zaczęła zjeżdżać z tematu, ale widząc mój
morderczy bez-entuzjastyczny wyraz twarzy, poprawiła się. - No mniejsza.
Jego rodzice chcieli ze mną porozmawiać. Mieszkałam u nich już z dwa
miesiące, może miesiąc. Jakoś tak. I pan Houk stwierdził, że ja się nic
do opłat nie dokładam.
- No bo się uczysz chyba, co nie? Nie pracujesz. - Wtrąciłem z wyrzutem.
- No, mówiłam mu to, ale on powiedział, że nie zgłosi na policję tego,
że nie mają prawa do opieki nade mną, no bo wiesz... trafiłabym do domu
dziecka. Wystraszyłam się. - Słysząc to patrzyłem na nią lekko
zaskoczony, a ona bawiła się swoimi palcami nadal
wlepiając wzrok w kolana. - I dopóki tam mieszkam... i nie płacę, to on
będzie mi za to liczył, i jak będę miała pracę to potem zwrócę im kasę z
odsetkami. Ale prze tyle lat to się uzbiera za duża suma. Przecież ja
nie będę miała jak im zapłacić. Jeśli nie oddam to zgłoszą na policję
to, że czerpałam korzyści czy jakoś tak i, że nielegalnie i tak czy siak
będę im coś winna.
I żeby tego uniknąć mam wyjść za Kentina. Wtedy anulują mój dług. -
Podsumowała swoją opowieść już łamliwym głosem. Miałem wrażenie, że jest przerażona, bezradna i wcale nie chce tego małżeństwa. Myśl, Kastiel, myśl.
- No wiesz... - Złapałem się za podbródek i zastanowiłem przez chwilę. -
Jak dla mnie to jego ojcu ktoś musiał zdrowo przypierdolić w łeb w tym
wojsku. - Van popatrzyła na mnie ze smutkiem. Przecież to wszystko nie
trzymało się kupy. Nie mogli jej zmusić żeby za niego wyszła. To nie Ken
będzie na nią czekał na ołtarzu, do jasnej cholery! Nie pozwolę na to!
Westchnąłem.
- Możliwe. - Odpowiedziała Vanessa i wzruszyła ramionami.
- Bo to wszystko nie trzyma się kupy! Małżeństwo z przymusu? Może niech
ci jeszcze każą przemycać narkotyki podczas podróży poślubnej. -
Skomentowałem całą tę historię zakańczając swój komentarz uwielbianym przeze mnie... sarkazmem.
- Kastiel, ale to nie jest takie proste jak ci się wydaje.
Chodzi o to, że Ken... ja mu się od zawsze podobałam. Tylko on wiedział
o tym, że tutaj jestem. Przyjaźniliśmy się jeszcze w gimnazjum.
- W sensie... - Zawiesiłem głos dla efektu, kiedy jej słowa wreszcie do
mnie dotarły. - buja się w tobie? - Wreszcie zrozumiałem, dlaczego tak
się na mnie rzucił tamtym razem w piwnicy. Sądziłem, że może mu to
przejdzie, w końcu jest dla mnie żadną konkurencją. To znaczy był dla
mnie żadną konkurencją. Teraz połowa lasek w szkole leci na niego.
Jednakże on nie ma mojego charakteru. Nie jest tak rozrywkowy i nie ma
tyle odwagi co ja. Chociaż muszę mu przyznać, że bójka ze mną, musiał
się na to długo zbierać. Jestem pod wrażeniem. Rzecz jasna, nie robiło
mi to żadnej różnicy. Jeden wróg więcej, jeden mniej. Mam to daleko.
- Mhm... - Vanessa potwierdziła moje przypuszczenia. - Ale ja... nie
potrafię powiedzieć mu prawdy. Ja nie chcę za niego wychodzić! Co mam
zrobić?! - Krzyknęła rozpaczliwie i przytuliła się do mnie. Zaskoczony
podniosłem ręce do góry, gdy rzuciła się w moim kierunku. Przytuliła
głowę do mojego torsu. Westchnąłem cicho.
- Nie wrzeszcz tak, mój ojciec jest w domu. - Opuściłem ręce, gdy się
ode mnie odsunęła. Mruknęła "przepraszam" po czym splotła dłonie kładąc
ja na złączonych kolanach. Spuściła głowę. - A co do twojej sytuacji, po
prostu się wyprowadź. - Dodałem jakby to była najprostsza rzecz na
świecie.
Wstałem i wyjąłem z kieszeni bluzy paczkę papierosów. A właśnie, mam
nadzieję, że ten chuj nie znajdzie fajki, która mi wypadła, bo będę miał
przesrane. Gdy wtedy znalazł mnie w łóżku pijanego z Debrą, jakiś
miesiąc temu, o Boże... Wolę nawet nie myśleć co się wtedy działo. Tak
mi się oberwało, że pewnie do dzisiaj mam pręgi na tyłku z kabla od
żelazka. Kiedyś sam mnie do tego namawiał, lecz po odejściu matki chce
mieć nade mną jak największą kontrolę i jak on to określił, mieć
pewność, że nic złego mi się nie przydarzy. Bo świat potrafi być
okrutny, powiedział mi pewnego dnia popijając swoją ulubioną whisky. Po
tylu latach nagle chce być dobrym tatą?
Jeżeli mam być szczery to nikt, oprócz Lysandra, nie ma pojęcia jaki
naprawdę jest mój ojciec i jakie piekło przeżywam, gdy tylko jest w
domu. Co prawda, początki były najtrudniejsze. Z czasem przyzwyczaiłem
się do tego, że niemal ciągle jest pijany. Przyzwyczaiłem się do nocnych
awantur, dźwięku tłuczonego szkła i kłótni, które były u nas na
porządku dziennym. Dopiero, gdy miałem jakieś dziesięć lat i rozumiałem
nieco więcej, zorientowałem się że na tłuczonych talerzach się nie
kończy. Wiedziałem, że gdy coś przeskrobię, tata będzie czekał na mnie z
pasem. Miałem świadomość, że będzie bolało, ale mimo że płakałem i
prosiłem by mnie nie bił, to nie pomagało. Zawsze powtarzał jedno
zdanie: "To dla twojego dobra." Stawiał mi warunki, tata ustalał zasady
panujące w domu. Kiedy był pijany, często siadał przy mnie i tłumaczył
mi rzeczy całkiem dla mnie niezrozumiałe. Mówił mi o tym o czym w tak
młodym wieku jeszcze nie powinienem wiedzieć. Mając dwanaście lat,
słyszałem od niego niekiedy że mam piętnaście. Wtedy opowiadał mi o
masturbacji, o dziewczynach i seksie. Wydawało mi się wtedy to wszystko
takie obrzydliwe, lecz gdy wstawałem chcąc wyjść, łapał mnie mocno za
ramiona tak że potem miałem na skórze czerwone powoli siniejące ślady po
jego uścisku, i szarpiąc sadzał z powrotem na fotelu. Następnie ciągnął
dalej swoją opowieść.
Kiedyś, kiedy mama była w pracy, a on został żeby mnie pilnować.
Podsunął mi pod nos butelkę z piwem. Nie chciałem pić. Pobiegłem do
pokoju i zająłem się pisaniem jakiejś kolejnej beznadziejnej piosenki.
Zawsze chciałem zostać artystą. Występować na scenie, ale śpiewać własne
teksty. Niestety pisanie ich nie wychodziło mi najlepiej. Tata co
chwilę przychodził do mojego pokoju. Bełkotał coś. Bałem się go. Czasem
prosiłem go by powtórzył, bo zwyczajnie nie rozumiałem co powiedział.
Kilkakrotnie proponował mi żebym się z nim napił. Odmawiałem mówiąc że
robię lekcje i muszę się jeszcze pouczyć. Za którymś razem przyszedł do
mnie na górę z dwiema butelkami piwa. Usiadł na krzesełku obok mnie.
Śmierdziało od niego alkoholem. Zataczał się, ledwie stał na nogach i
ledwie widział na oczy. Nie było szans zrozumieć jego bełkotu. Wcisnął
mi butelkę do ręki.
- Pogadomy... jak faset... z fłasetem... - Rzucił pijacko unosząc palec
wskazujący ku górze. Serce waliło mi jak młotem ze strachu, bo słysząc
moją odmowę i stanowcze słowa, że nie chcę i nie będę pić, tata zrzucił
wszystko z mojego biurka jednym machnięciem ręki. Zeszyty, książki i
piórnik zahaczywszy o kabel od lampki, wyrwały go z kontaktu i wszystko
spadło z hukiem na ziemię. Towarzyszył temu dźwięk tłuczonego, grubego,
dużego kubka, w którym często mama robiła mi kakao.
Zacisnąłem powieki i skuliłem się lekko bojąc się tego hałasu.
Schowałem palce do rękawów bluzy i popatrzyłem z przerażeniem na sprawcę
tych wszystkich szkód. Nazwał mnie siusiu-majtkiem, tchórzem i
zwyrodniałym synem, który nawet z tatusiem się nie napije, by sprawić mu
przyjemność. Spuściłem głowę.
- Przepraszam... - Wydusiłem z siebie niemal bezgłośnie i niemal
schowałem głowę w zielonym, ciepłym materiale mojego wierzchniego
okrycia. A tata? Pogłaskał mnie po głowie, co wywołało u mnie kolejną
falę strachu i podał mi butelkę piwa przeprosiwszy mnie. Napił się ze
swojej i patrzył na mnie wyczekująco, a ja widząc skórzany pasek
podtrzymujący mu spodnie, wziąłem od niego drugą i napiłem się.
Skrzywiłem się lekko czując gorzki smak.
- Za mamę... ugh... - Wybełkotał po czym czknął. - i jej zdrowie... -
Chciał stuknąć swoją butelką o moją, lecz nie trafił, toteż zrobiłem to
ja. Nie chciałem pić, ale byłem tak wystraszony. Nie potrzebowałem
wiele, by zaczęło mi szumieć w głowie.
Odstawiłem butelkę mając już dosyć. W końcu byłem dzieckiem, ile
mogłem wypić? Ojciec jednak przystawił ją znowu do moich ust i
przechylił. Chcąc nie chcąc połknąłem co wlało mi się do ust. Chciało mi
się płakać, a z drugiej strony
nie miałem na to siły. Po jakimś czasie do pokoju weszła mama.
Spojrzałem na nią beznamiętnym mętnym wzrokiem. Przyłożyła dłoń do ust, a
ja lekko chwiałem się na krześle. Podbiegła do mnie i mówiła coś w
panice, ale czułem się zmieszany i nie wiedziałem za bardzo co. Jej
słowa wolno do mnie docierały, a niektóre nie docierały w ogóle.
Potrząsnęła moimi ramionami wyrwawszy butelkę z moich rąk. Tata spał na
siedząco z rękami i głową na moim biurku. Zawartość jego butelki ciekła z
mebla na dywan robiąc na nim mokrą plamę. Pojedyncze krople piwa kapały
na wykładzinę. Nie mogłem wymówić "mamo, przepraszam". Chciałem jej
wszystko wyjaśnić, ale zamiast tego wyszedł mi jedynie jakiś bełkot.
Nigdy nie widziałem jej tak przerażonej. Od dłuższego czasu oblewały
mnie poty. Drżałem lekko, a moje serce biło tak szybko jak jeszcze nigdy
dotąd i dziwnie kołatało.
Poczułem jak mama wyrywa mi z ręki butelkę i odstawia ją, mówiąc coś
typu "Matko Święta...", a następnie bierze mnie na ręce, tak jak to
robiła, gdy byłem mały. Usłyszałem jej czuły głos, który mnie wołał.
Poddałem mu się i uwiesiłem z trudem ręce na jej szyi tuląc się do niej.
Miałem wrażenie, że moje ciało przestaje mnie słuchać. Mruknąłem
"mamo", ale rodzicielka uciszyła mnie i pogłaskała po włosach. Pobiegła
ze mną na dół i posadziwszy mnie na stołku w kuchni dała mi do picia sok
truskawkowym smaku. Sama przystawiała mi szklankę do ust, jakby się
bała że jej sam nie utrzymam. Może i miała rację. Gdy wypiłem dwie
szklanki... Może jednak wolę nie opowiadać o wizycie w toalecie, bo tam
też weszła razem ze mną. To było najbardziej wstydliwe doświadczenie w
moim życiu.
Później pomogła mi dojść do sypialni, w której spała razem z tatą.
Jego nie budziła nie chcąc kolejnej awantury. Postanowiła poczekać, aż
obaj wytrzeźwiejemy. Kiedy położyła mnie na łóżku, uśmiechnąłem się do
niej i wyciągnąłem ręce ku niej, jak to robią niemowlaki. Opuściła mi je
i pocałowała mnie w czółko.
- Ciii... już... spokojnie... - Pogładziła moje już wtedy ciut przy
długie, ale czarne włosy i wyjęła z szafy ciepły, gruby koc. O ile
pamiętam były na nim wyszyte dwa siedzące obok siebie duże koty. Okryła
mnie szczelnie. Po domu nie chodziłem w butach więc nie musiała mi ich
zdejmować. Przykryła mnie dodatkowo kołdrą, by nie było mi zimno i
położywszy się obok zaczęła głaskać mnie po policzku i szeptać
uspokajające słowa. Kolejnego dnia obudziłem się z potężnym i pierwszym w
moim życiu kacem. Myślałem, że łeb mi pęknie. Dzięki temu debilowi
dostałem zatrucia alkoholowego!
Od tamtej pory kłótnie w domu były większe i częstsze. Mama starała
się mnie bronić na każdym kroku. Czasami to ja stawałem w jej obronie i
tak dostawało nam się na zmianę. Tak samo jak przedtem starałem się
unikać sytuacji w których byłbym z ojcem sam na sam. Nie chciałem mu
podpaść. Matka zaczęła skupiać się więcej na nim i przestawała zwracać
na mnie uwagę, kiedy tylko przestawało mi cokolwiek grozić. Czułem się
opuszczony i niekochany. Całe życie... nie miałem nikogo kto tak
naprawdę poświęciłby mi czas i się mną zajął. Żebym chociaż miał
rodzeństwo! Chociaż nie... nikomu nie życzę mieszkania z tym potworem. Z
czasem jednak, zacząłem go lekceważyć, olewać i upokarzać. Już
przyzwyczaiłem się do tego, że fizycznie się nade mną znęcał.
Psychicznie może i też, ale przeważnie były to rękoczyny. Ciężko mi z
nim wytrzymać, ale chcę mu tak uprzykrzyć życie jak tylko mogę. Nie uczę
się, wracam bardzo późno, czasami nie wracam na noc do domu. Sprowadzam
do domu dziewczyny. Kilka razy przyłapał mnie, kiedy byliśmy w pół
nadzy. Wtedy ta żyła na czole tak zabawnie mu pulsuje. Hehe. Raz...
nałykałem się tabletek, ale wtedy to nie była jedynie jego wina.
Nataniel macał moją dziewczynę, ojciec się nade mną znęcał przez tyle
lat, a dwa dni później Debra wyznała mi, że nigdy nic do mnie nie czuła i
wyjeżdża, żeby zrobić karierę, a nie zostać takim frajerem jak ja.
Lekarze mnie odratowali, a potem wszyscy po kolei prawili mi kazania, że
nie mogłem umrzeć itd. Ale nikt nie rozumiał tego, że ja naprawdę
chciałem umrzeć! Chciałem zniknąć! Czułem się bezwartościowy i
niepotrzebny.
Wracając do tematu. Widziałem jak mama bardzo się go bała. Często
obrywała za mnie. Twarz miała w siniakach, ręce też. Po szkole nie
kazała mi wracać do domu. Zostawałem w sklepie. Tak u tej miłej pani,
która ostatnio mi sugerowała, że zadzwoni do pomocy społecznej. Tak mi
leciało. Rok, dwa lata, trzy, aż mama nie wytrzymała. Powiedziała, że
żąda rozwodu. Nie wiem czy naprawdę się rozwiedli. Gdyby tak się stało,
zabrałaby mnie ze sobą, prawda? Sam do końca tego nie rozumiem i nie
wiem czy kiedykolwiek będę w stanie jej to wybaczyć. Lecz mam tę
świadomość, że ona również zasłużyła na szczęście, a z tym facetem nie
miała na to najmniejszych szans. Może i na początku, kiedy się z nim
hajtała, był czarujący, miły i czuły, ale jaki jest naprawdę okazało się
dopiero po latach. Chciałbym móc się z nią zobaczyć, żeby mi
wytłumaczyła, dlaczego mnie zostawiła i czy kiedyś do nas wróci. Nie
liczę, że do Niego... do mnie. Naprawdę za nią tęsknię, chociaż może
tego po mnie nie widać.
No dobra, tak czy siak teraz miałem większy problem na głowie niż
beznadziejne dzieciństwo. Wytrzymałem osiem lat? Wytrzymam do
osiemnastki. Chyba. Muszę wytrzymać. Ech... Odpaliłem papierosa i
wypuściłem dym.
- Chodź na balkon. - Zasugerowałem. Nie chciałem sobie nakurzyć w
pokoju, mimo że jego o tak tutaj nie wpuszczam. Czasami wtargnie bez
pozwolenia, ale chyba zaczyna czaić, że to zakazana strefa. Vanessa
jakby od razu zrozumiała o co mi chodzi i poszła za mną. - Siadaj. -
Wskazałem na krzesło i sam usiadłem na drugim. Zaciągnąłem się
papierosem.
- Wiesz...Tylko ci się wydaje, ale to nie jest takie proste. - Wyznała, a
ja uśmiechnąłem się i zacząłem po kolei demonstrować jej jak trzeba
usiąść. Chciałem ją rozśmieszyć, bo serio nie widziałem powodu dla
którego miałaby się martwić. Lepiej zrobić coś szybciej niż po czasie.
- No jak to nie? Stajesz przed krzesłem, uginasz kolana i... - Patrzyła
na mnie, a raczej nie na mnie tylko w miejsce gdzie moje plecy kończą
swoją szlachetną nazwę, a następnie zaśmiała się lekko zarumieniona, bo
widziała, że to zauważyłem.
- Wiesz o czym mówię. - Powiedziała rozbawiona. Wtedy usiadłem już
normalnie. Dmuchnąłem jej dymem prosto w twarz podparłszy brodę na ręce.
Van zakaszlała teatralnie i zaczęła machać ręką przed swoją buzią.
- Nie chuchaj na mnie. - Burknęła niby zła, ale zaraz się uśmiechnęła na
co ja się wyszczerzyłem w geście niewinności. Westchnęła. -
Posłuchaj... nie twierdzę, że pomysł z przeprowadzką jest zły. Tylko, że
nie mam pojęcia, gdzie niby miałabym się wynieść. Do ciebie? - O
cholera. No i mnie zatkało. Z jednej strony rozpierało mnie szczęście,
że to zaproponowała, a z drugiej, kiedy tylko pomyślałem o ojcu i o tym,
że przecież wyjeżdżam, od razu uznałem, że to najgłupszy pomysł świata.
- Nie, nie. No co ty. - Pokręciłem głową z dezaprobatą.
- Do Nata... - Nie zdążyła dokończyć zdania, a raczej zamilkła w połowie
widząc jak patrzę na nią miną seryjnego mordercy. Macał moją
dziewczynę! Nie zostawię Van z tym zboczeńcem. Jeszcze jej by coś
zrobił, ale nie mogę jej tego powiedzieć.
- Aż tak bardzo przyjaźnisz się z Amber? - Wysunąłem argument numer dwa.
Haha. Dziewczyna spuściła głowę i westchnęła z rezygnacją. - A może
zapytaj Leo. - Zasugerowałem. No, bo bez przesady, wiem że Rozalia jest
nieugięta, ale chyba nie zostawi jej na ulicy. Poza tym ile można chować
urazę? To było tak dawno temu.
- Co Leo? - Przewróciłem oczami. Czasami jej głupota naprawdę mnie przerasta. Ręce opadają.
- No, może mogłabyś z nimi zamieszkać. - Wyjaśniłem tym razem dokładnie o co mi chodziło.
- Zapomniałeś już, że Rozalia mnie wyrzuciła? - Spytała z nutką kpiny w
głosie jakby mówiła do idioty, na co ja zmierzyłem ją wzrokiem.
Odwróciła wzrok na stolik, nie mogąc wytrzymać mojego spojrzenia. Ono
zawsze działa.
- Słuchaj, Rozalia to może cię co najwyżej wyruchać. - Spojrzała na mnie
wielkie oczy. Tak, myślałem nad tym tekstem wcześniej ponad pół minuty.
Wyszczerzyłem się. - To jest dom Leo i Roza jako lokator nie ma nic do
gadania. Wystarczy, że przekonasz Lysa żeby pogadał z bratem.
- A sama nie mogę z nim pogadać? - Uniosła jedną brew, co wyglądało przekomicznie.
- A jak ostatnio się skończyło, kiedy cię nakryła ze swoim chłopakiem? - Zapytałem z nutką ironii.
- Mówiłam ci, że ja tego nie chciałam! - Wykrzyczała mi prosto w twarz
rumieniąc się mocno. Zaśmiałem się łapiąc się za brzuch. Przecież nic
takiego mi nie mówiła. Ale dobrze wiedzieć. Przynajmniej mamy pewność,
że nic jej tam nie będzie groziło. Strzepałem popiół z końcówki Drama.
Niby nie aż takie drogie, ale najlepsze jakie paliłem.
- No dobra. Skoro już wiesz, to pozwolisz że dokończę pakowanie. -
Opowiedziałem jej na to obojętnie nadal jednak siedząc na swoim miejscu i
popalając. Z jej twarzy zniknął uśmiech. Ja też stałem się poważny.
Wystawiła rękę i dotknęła mojego przedramienia. Nie wyrywałem się, bo
akurat w tej dłoni miałem szluga i jak mi kolejny wypadnie to szczerze
mogę przysiąc, że wyjdę i kogoś zamorduję.
- Kastiel... proszę cię, nie jedź. Obiecałeś, że to przemyślisz. - Wow.
No to dziwne, bo akurat nie przypominam sobie żebym coś takiego mówił.
To się nazywa wyciągnąć argument na potrzebę chwili. Nie spojrzałem na
Vanessę, tylko skupiłem wzrok na nocnym obliczu miasta.
- Niczego ci nie obiecałem. Poza tym podjąłem już decyzję. - Słysząc to
zabrała rękę od mojej i nagle wstała energicznie. Spojrzałem w tamtą
stronę, bo krzesło zaszurało i nagą podłogę.
- To przeze mnie? Dlatego chcesz stąd wyjechać? Bo ja tutaj jestem? -
Odwróciłem od niej wzrok i przyłożyłem papieros do ust. Po kilku
sekundach znowu się zaciągnąłem i wypuściłem dym, który zadrapał mnie w
gardle.
- Zapewniam cię, że to co robię, nie ma z tobą nic wspólnego. - Zimny
powiew wiatru rozwiał nasze włosy, a ona po prostu stała w bezruchu.
Widać nadal nie rozumiała. Wstałem i podszedłem do niej. - Dla mnie
życie tutaj... w tym mieście... nie ma najmniejszego sensu.
Przytoczyłbym ci historię mojego życia, może byś zrozumiała, ale nie
chcę tracić na to czasu. - Dmuchnąłem jej dymem w twarz jeszcze raz, ale
tym razem ani drgnęła. Nawet nie zakaszlała.
- Więc wyjedźmy stąd razem. - Popatrzyła mi w oczy, a mnie po prostu
zatkało. Że niby we trójkę? Ona, Debra i ja? W jednym wozie? Podczas
trasy? Nie wiem czy producent by się na to zgodził i czy Vanessa ma
jakiekolwiek pojęcie na temat muzyki. Poza tym to byłoby dziwne jeździć
po świecie z byłą-obecną dziewczyną i dziewczyną, w której jeszcze jakiś
czas temu, byłem po uszy zakochany. A może nadal jestem? Nie, nie mogę.
Przecież jestem z Debrą. I... i jestem szczęśliwy... cokolwiek to słowo
oznacza. Potok tych myśli zalał mnie jak lawina, a zaraz potem zniknął.
Mój umysł przestał pracować, kiedy usta Vanessy znalazły się na moich, a
dłonie uwiesiła na mojej szyi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz