<oczami Vanessy>
Obiecał, że to przemyśli, a ja głupia mu uwierzyłam. Okłamał mnie. Chociaż w sumie, może ten wyjazd wyjdzie mu na dobre. Pozna nowych ciekawych ludzi, ktoś go odkryje, a po pewnym czasie wróci do nas całkiem odmieniony. Bardziej poważny, tolerancyjny, mniej arogancki i mniej wyszczekany. Co ja plotę. To jego kompletne przeciwieństwo! To się nigdy nie wydarzy. Mam nadzieję, pomyślałam gapiąc się tępo w zwartość kubka z ciepłym naparem. Lysander miał rację, ta herbata ma cudowny aromat. Tego było mi trzeba. Tak jak mówił, picie jej uspokoiło mnie trochę. Upiłam kolejny łyk i przełknęłam go z trudem. Oparzyłam podniebienie. Świetnie. Mimo to, żeby nikogo nie zamartwiać, nie dałam tego po sobie poznać.
- Byłam u niego. – Powiedziałam niepewnie, co wyrwało siedzącego po drugiej stronie stołu Lysa z zamyślenia. Popatrzył na mnie czekając, aż jakoś rozwinę swoją wypowiedź. Oboje wiedzieliśmy o kim mówię. Wypowiadanie imienia najbliższego przyjaciela sprawiało ból mojemu rozmówcy, toteż unikałam używania go. Znałam Kastiela krócej niż wszyscy, więc oni na pewno cierpią bardziej ode mnie. Chociaż czy ja wiem? Spełnia swoje marzenie, nie powiedział że wyjeżdża na zawsze.
- Niewiele to dało, prawda? – Zamieszał łyżeczką herbatę, która i tak była niesłodzona. Wydaje mi się, że musiał czymś zająć ręce. Pokiwałam smutno głową w odpowiedzi na jego pytanie. Westchnął. – Kastiel od zawsze taki był. Jeśli na coś się uprze, to nie ma szans żeby ktokolwiek wybił mu ten pomysł z głowy.
- Długo się znacie, prawda? – No o co ja pytam? Oczywiście, że tak. Na przyjaźń w końcu trzeba czasu, a bądźmy szczerzy, Kas niewielu osobom pozwala się do siebie zbliżyć. Część pewnie nawet tego nie chce. Jego zachowanie, ubiór, to wszystko przyciąga, a zarazem zraża do niego ludzi. Może nie wszystkich, ale część na pewno.
- Tak. Dosyć długo. – Usłyszałam cichą odpowiedź przepełnioną smutkiem, po czym Lysander wstał i oznajmiwszy, że musi pogadać z bratem, przeprosił mnie i wyszedł z kuchni. Doskonale widać, że ta cała sytuacja źle na niego wpływa i nie chce o tym rozmawiać. Wiem jak to jest stracić kogoś na kim ci zależy. Tyle, że ja rodziców straciłam na zawsze. Mimo to znam ludzi, dla których jestem ważna, a to podnosi mnie na duchu. Główny problem, na którym teraz powinnam się skupić, to spłacenie długu Houkom i wyniesienie się z ich domu. Tylko gdzie ja niby mam zamieszkać?
Gdy tak rozmyślałam do pomieszczenia weszła Rozalia. Mam nadzieję, że ta złość na mnie całkowicie jej przeszła. W każdym bądź razie nie wyglądało na to, by żywiła do mnie jakąś urazę. Przyjrzałam jej się jak wyjmuje z lodówki karton soku pomarańczowego. Jest taka ładna. Nic dziwnego, że Leigh się w niej zakochał.
- Też chcesz? – Jej głos wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzała na mnie nie słysząc mojej odpowiedzi. – Chcesz soku? – Powtórzyła.
- Uhm… mam herbatę, dziękuję. – Spuściłam wzrok. Po tym co się wtedy stało, trudno mi spojrzeć jej w oczy. Wcale nie chcę się z nią kłócić. W zasadzie Roza jest moją ostatnią deską ratunku. To jedyna osoba, poza Kastielem, jaką znam, która mieszka bez rodziców i która mogłaby mi pomóc.
- Vanessa… - Westchnęła białowłosa i przysunęła krzesło bliżej mnie, po czym usiadła na nim z pełną szklanką w dłoni. Postawiła ją na stół. – Nie ukrywam, że tego co wtedy zobaczyłam, nigdy ci nie zapomnę. – Spojrzałam w jej złote oczy ze skruchą. Jak mam jej udowodnić, że to wcale nie była moja wina.
- Rozalia! Ale ja ci przysięgam! – Złapałam ją za ręce co ją nieco zszokowało. – Nigdy, przenigdy nie próbowałabym odbić ci chłopaka. To w kuchni to naprawdę był wypadek. Poślizgnęłam się. – Słysząc to delikatnie zabrała ręce.
- Już to słyszałam. – Burknęła nadal zła.
- Kiedy ja naprawdę nie kłamię. Musisz mi uwierzyć. Leo mi się wcale nie podoba. – Zaklinałam się.
- Tyko tak mówisz. – Do jasnej cholery! Ups… ja zazwyczaj tak nie mówię. Ale co ja mam jeszcze powiedzieć, żeby w końcu mi uwierzyła? Westchnęłam. – Posłuchaj… ja… wychowywałam się bez ojca. I już pewnie zdążyłaś zauważyć, że mam problemy w kontaktach z chłopakami. Zawsze się przy nich czerwienię, nie wiem co powiedzieć i ogólnie nie umiem się wyluzować. Uwierz mi, że nie byłabym w stanie na tyle zbliżyć się do Leo, a co ważniejsze nie jestem w stanie odbić chłopaka przyjaciółce. Bo… my się nadal przyjaźnimy... prawda? – Spytałam niepewnie. Białowłosa westchnęła ciężko. Błagam, niech ona mi w końcu uwierzy.
- Vanessa… - Odwróciła wzrok.
- Przysięgam ci. Proszę, pogódźmy się. Potrzebuję cię teraz bardziej niż kiedykolwiek. – Wyznałam zgodnie z prawdą. Tak bardzo jej w tej chwili potrzebowałam. Co prawda, jeżeli Leo zgodziłby się, bym tu zamieszkała, jego dziewczyna nie miałaby nic do gadania. W końcu to jego dom, ale mieszkać pod jednym dachem z wrogiem… Nikomu tego nie życzę.
- No… - Zastanawiała się, a mi zaparło dech w piersi. – Niech będzie. – Odetchnęłam z ulgą, a Roza nagle przytuliła mnie mocno niemal mnie dusząc. – Chodź tutaj! – Objęłam ją i zaczęłyśmy się kołysać z radości, nie wypuszczając się z objęć. Śmiałyśmy się, a w moich oczach zebrały się łzy radości. Na szczęście udało mi się je pohamować. Nie lubię płakać w czyjejś obecności. Ludzie widząc takiego człowieka, zawsze twierdzą, że jest on nieszczęśliwy, a przecież łzy nie zawsze są złe.
Nadal tuląc się do białowłosej, popatrzyłam na drzwi. Oparty o framugę Leo uśmiechnął się do mnie, co ja odwzajemniłam. Chyba ucieszyła go wiadomość, że już się pogodziłyśmy. Rozalia na pewno też truła mu głowę o sytuację, w jakiej nas wtedy zastała. W każdym bądź razie byłam przeszczęśliwa, że tak się to wszystko skończyło.
No dobra. Kryzys z Rozalią zakończony, ale mam wiele innych ważniejszych spraw. Wiedziałam, że sama sobie nie poradzę, więc postanowiłam skorzystać z okazji i zwierzyłam się ze wszystkiego dopiero co odzyskanej przyjaciółce. Całe szczęście, od razu zaciągnęła mnie do swojego pokoju. Naprawdę nie chciałam, by ktoś inny nas usłyszał. Nie przewidziałam jednej rzeczy…
- Nie mogą zmuszać cię do małżeństwa! To niezgodne z prawem! – Oburzyła się złotooka i wstała energicznie z łóżka. Westchnęłam.
- Ciszej. – Skarciłam ją ściągnąwszy brwi. Nie tylko my byłyśmy obecne w domu i Leo, albo Lysander mógłby ją usłyszeć. – Nie wszyscy muszą od razu o tym wiedzieć. A poza tym, nie przejmuję się tak tym małżeństwem, co konsekwencjami zerwania zaręczyn. Jeśli za niego nie wyjdę, będę musiała im zapłacić za te wszystkie dni, przez które u nich mieszkałam, a nie mam z czego. – Spojrzałam na nią z lekkim wyrzutem, chociaż to wszystko przecież nie jej wina. Westchnęła i powiedziała, że Leo mógłby coś mi odpalić z tego co zarabia na prowadzeniu sklepu. Podziękowałam, bo chociaż każdy grosz się liczy, nie chcę się zadłużać, a poza tym ile mógłby mi pożyczyć. Potrzebuję dużo grubszej kasy.
- Ty! – Nagle uklęknęła obok mnie na łóżku podekscytowana. – A gdyby tak Ken z nimi pogadał? Może nie musiałabyś im nic płacić? – Przez chwilę nawet miałam nadzieję, że wpadła na naprawdę dobry pomysł, dopóki nie powiedziała go na głos. Westchnęłam ciężko i opadłam plecami na łóżko tuląc do piersi poduszkę.
- Naprawdę myślisz, że kiedy powiem mu, że nie zamierzam za niego wychodzić, to będzie chciał mi pomóc? Rozalia to tak jakbym go wykorzystała żeby mieć gdzie mieszkać, a potem rzuciła. To nie fair. Na pewno by mi tego nie wybaczył.
- W takim razie zamierzasz wziąć ślub i mieć z nim gromadkę piskliwych dzieci, którym za kilkanaście lat powiesz. „Wiecie co? Wyszłam za waszego tatę z przymusu”? – Spojrzałam na nią z dezaprobatą, chociaż nie ukrywam, że taka wizja przyszłości właśnie stanęła mi przed oczami. Gdyby mój wzrok mógł zabijać, Roza leżałaby teraz trupem.
- Nie… Sama nie wiem. Chcę się stamtąd wyprowadzić i chcę żeby wszystko wróciło do normy. Tak jak wtedy, gdy tutaj mieszkałam. – Powiedziałam ze smutkiem podnosząc się do siadu.
- Mam pewien pomysł, ale nie wiem czy to wypali. Musiałabym ubłagać Leo.
<oczami Kastiela>
Spojrzałem jeszcze raz na Debrę, która blada jak papier zasłaniała oczy dłonią. Raz opierała się o fotel, raz odsuwała plecy od oparcia przesadnie się prostując. Wzdychała ciężko co jakiś czas, co nie ukrywam wcale mnie nie bawiło. Mimo wszystko współczułem jej, ale i cieszyłem się, bo choroba lotnicza, była jak dotąd jedyną rzeczą, co do której miałem pewność. Kto wie, może Debra wcale nie kłamała z tym, że kiedyś mnie naprawdę kochała. W końcu wiele mi o sobie mówiła na początku naszej znajomości i jak na razie, wszystko co powiedziała zgadza się w stu procentach.
- Niedobrze ci? – Zapytałem z nieudawaną troską, bo naprawdę było mi jej żal. A nie chwila… Było mi żal siebie. Jak ona się teraz zbełta, to chyba zwątpię w życie. Niech się lepiej pohamuje. Zgodziłem się lecieć? To niech nie przesadza. Pokiwała delikatnie głową zaciskając mocno powieki i zaciskając ręce w pięści jakby to jej miało jakoś pomóc. Westchnąłem i poprosiłem o wodę. Zapłaciłem i podałem Debrze odkręcając butelkę. – Masz. Napij się. – Popatrzyła na mnie zszokowana.
- Dlaczego jesteś dla mnie taki miły? – Skrzywiłem się słysząc to.
- Zamknij się i pij. – Warknąłem, a ona wykonała moje polecenie. Zakręciłem resztę wody i położyłem obok siebie na siedzeniu. Wyciągnąłem ramię i dotknąwszy prawej skroni Debry, przyciągnąłem jej głowę do swojego ramienia. – Śpij.
- Nie będziesz mi rozkazywać. – Warknęła i chciała się odsunąć, lecz ja nie puszczałem. Musiało to bardzo głupio wyglądać, bo facet siedzący obok nas po drugiej stronie pokładu samolotu zaglądał na nas z politowaniem wymalowanym na twarzy.
- Przestań… ludzie się gapią. – Dodałem wściekle, a ona natychmiast się uspokoiła.
- Zawsze mówiłeś, że masz gdzieś co myślą o tobie inni.
- Bo mam. – Odpowiedziałem krótko i włożyłem słuchawki do uszu. Spojrzałem jeszcze ukradkiem na Debrę. Zamknęła oczy, a po chwili jej oddech stał się umiarkowany. Zasnęła. Gdyby nie to, że tak mi zależy na tym by pokazać się przed jej managerem nigdy nie zgodziłbym się z nią lecieć. Ciekawe co ona sobie teraz myśli. Na pewno nie sfinansuję jej pierwszego singla, a piosenki nie dostanie za darmo. Jak dobrze pójdzie, to sam się wypromuję, spełnię marzenie i jeszcze na tym zarobię.
Lecieliśmy bardzo długo, a im dalej byliśmy od „domu”, tym bardziej tęskniłem za Lysandrem, za Demonem i mamą. Najgorsze jednak było to, że zostawiłem tam tyle niedokończonych spraw. Zaraz… Co ja wygaduję?! Małżeństwo i długi Vanessy to nie moja sprawa. Sama się w to wplątała, niech się sama wyplątuje. Szlag… Dlaczego to nie daje mi spokoju? Przymknąłem powieki chcąc się skupić na piosence, która leciała w słuchawkach. „Now I’m who laughing… Proszę cię, nie jedź”. Słowa Vanessy przeplatały się z głosem Dartney’a. Zmarszczyłem brwi. Jak tak dalej pójdzie, to chyba wybiję czymś szybę i wyskoczę przez okno. Ech…
Tak czy siak jakoś udało mi się dotrwać do końca lotu. Debra powiedziała, że mamy już załatwione pokoje. Tak jak się umówiliśmy, będę miał okazję pokazać co umiem przed kilkoma ważnymi gośćmi, jeżeli napiszę dla niej piosenkę, za którą ona będzie musiała mi zapłacić. Cena do ustalenia.
- Rozpakuj się. Spotykamy się w holu za godzinę. Pójdziemy coś zjeść. – Powiedziała brunetka wychodząc z mojego pokoju. Nie podoba mi się tutaj. Beż ścian przyprawia mnie o mdłości, a biel pościeli i ten zapach nowości wzbudza we mnie niechęć do tego miejsca. Jeszcze nie jesteśmy gwiazdami, więc nie dostaniemy tego co nam się zamarzy, ale jak na trójgwiazdkowy hotel, jest nieźle. Tak jak radziła mi Deb od razu wziąłem się za rozpakowywanie rzeczy. Hm… może by tak zadzwonić do Lysandra… Wyjąłem komórkę i wszedłem na listę szybkiego wybierania. Odczekałem chwilę.
- Halo? – Usłyszałem po drugim sygnale głos Lysandra. Zaśmiałem się cicho.
- Smacznego. – Powiedziałem, bo chyba akurat jadł śniadanie. W każdym bądź razie miał pełne usta.
- A no dzięki. No mów co tam? Jak lot?
- Debra nie puściła pawia. – Oznajmiłem z satysfakcją i usiadłem wygodniej na łóżku. Wyszczerzyłem się zapominając, że on mnie nie widzi.
- Nawet nie wiesz jak mnie cieszy ta informacja. – Usłyszałem sarkastyczny głos przyjaciela. Widać nie podobał mu się temat Debry, bo szybko skierował rozmowę w innym kierunku. – W ogóle dzisiaj zabrałem Demona od twojego ojca.
- Dopiero dzisiaj?! – Poderwałem się. Przecież ten potwór do tego czasu mógł oddać go do schroniska! A myślałem, że na Lysie można polegać! Miał zabrać psa jeszcze tego samego dnia, kiedy wyjeżdżałem! Odpowiedziała mi krótka cisza, po której dowiedziałem się, że z Demonem wszystko w porządku. – Bardzo ci się dokucza? – Chociaż w końcu jakiś lekki temat do rozmowy. Może i głupi, ale zawsze coś.
- Uhm… - Odsunąłem słuchawkę od ucha słysząc dziewczęcy pisk.
- Co… - Chciałem spytać, lecz Lysander mi przerwał.
- Wygląda na to, że dorwał się do kosza na pranie. Życz powodzenia Rozie i jej bieliźnie. Demon wybiegł na zewnątrz. – Zaśmiałem się i w duchu modliłem żeby nie oberwało mi się za to od niej gdy wrócę. Rozalia jest do wszystkiego zdolna, a ja już wystarczająco dużo razy wyprowadziłem ją z równowagi.
- Z kim rozmawiasz? – Usłyszałem głos…
- Co Vanessa… - Zacząłem, ale białowłosy od razu stwierdził, że chcę ją do telefonu. Gościu, ja tylko chciałem spytać co ona tam robi! Nim zdążyłem mu to wyjaśnić już podał jej słuchawkę. Jestem na siebie zły. Dlatego, że jestem wściekły, bo ona tam jest. Dlaczego u niego?! W słuchawce zapadła cisza. Może połączenie przerwane, pomyślałem z nadzieją i uśmiechnąłem się.
- Kastiel? – A jednak nie. Cholera. Co ja mam jej powiedzieć? Nie chcę z nią rozmawiać. Nie po tym co się stało ostatnio. Będzie mi robić wyrzuty? A może na mnie nakrzyczy? Rozpłacze się? Zamiast jej odpowiedzieć zamyśliłem się i milczałem. – Hej, jesteś tam? – Dopiero te słowa przywróciły mnie do rzeczywistości.
- No, jestem jestem. – Odparłem obojętnie.
- Przepraszam… ja… na chwilkę. – Zaraz czy ona biegnie? Zabrała Lysowi komórkę? Usłyszałem po chwili zgrzyt zamka od łazienki. No błagam… będzie ze mną rozmawiać korzystając z wychodka? No dzięki…
- Nie mów mi, że wyszłaś za potrzebą. – Uzewnętrzniłem swoje podejrzenia nie ukrywając swojego niezadowolenia.
- Nie, nie. Nie chciałam tylko żeby Lysander słyszał o czym rozmawiamy. – Uniosłem jedną brew. Powinienem się bać? Co może mi takiego powiedzieć, czego on nie może być świadkiem? - Znaczy… chciałam z tobą porozmawiać na osobności. – Ech… kobiety… Weź zrozum o co chodzi takiej babie. Westchnąłem.
- No to nawijaj.
- Bo… pamiętasz jak mówiłeś, że powinnam się wyprowadzić? – Odpowiedziałem jej krótkim „mhm”. Nie mogę, serio tak szybko to zrobiła? To ja mam na nią aż taki wpływ? – No ale właśnie… tak nie bardzo mogę zostać u Leo. Wiesz…
- Rozalia. – Powiedziałem równo z nią i aż sam się do siebie uśmiechnąłem. Jakbyśmy byli zsynchronizowani. Ta radość jednak szybko mi minęła, kiedy usłyszałem co Vanessa zrobiła. Czy ją do końca pogięło?! Starałem się jakoś zachować spokój, no ale po takiej wiadomości nie mogę! Czy dlatego nie chciała, by Lys nas słyszał? Czy w ogóle ktoś wie o jej zamiarach i czy próbował ją od tego odwieźć?
- Naprawdę. Dziewczyna twojego taty jest bardzo miła. No i rozmawiałam już z nim. Powiedział, że nie ma sprawy. Będę musiał tylko pomagać im w sprzątaniu, czasem gotować i robić zakupy. Może pranie. Wiesz, zwykłe domowe czynności.
- Vanessa… - Nawijała jak katarynka. Była taka nakręcona i brzmiała jakby była szczęśliwa. Rozumiem, że w akcie desperacji człowiek podejmuje czasami pochopne i niezbyt rozsądne decyzje, ale to jest totalna głupota!
- A co jest najlepsze… - Nie pozwoliła żebym jej przerwał. – Od razu na wstępie zapytałam, ile będę musiała się dokładać do rachunków i ogólnie ile mnie będzie kosztował wynajem. Wtedy pani Samantha powiedziała, że skoro ciebie nie ma to tak jakbym mieszkała z nimi zamiast ciebie i póki czegoś sobie nie znajdę mogę zostać, bo jestem twoją bliską przyjaciółką. – Prawie zabrakło jej tchu i w sumie muszę powiedzieć, że mi też. Co mam jej teraz powiedzieć? Wyjawienie jej prawdy w takim momencie nie byłoby odpowiednie. Rany. Ta dziewczyna do końca oszalała? Ostatnia nadzieja w Lysandrze. Tylko on wie o tym co przechodziłem przez ostatnie lata. Nie poproszę go, żeby jej o wszystkim powiedział. To co się działo to tajemnica, ale część mógłby jej powiedzieć. Może jakoś odwiódłby ją od tego pomysłu.
- Nie sądzę żeby to był najlepszy pomysł. – Dodałem mając nadzieję, że może mnie się uda i o niczym nie będzie się musiała dowiadywać. W sumie nie dziwię się mojemu ojcu. Vanessa jest według mnie bardzo łatwowierna, no i… ładna. Kiedy o tym pomyślałem, poczułem jak się czerwienię. Zacisnąłem zęby i skarciłem się w myślach. Nie. Powinienem odpuścić sobie dziewczyny. Może nie całkowicie, ale przynajmniej na jakiś czas.
- Dlaczego? Twój tata jest bardzo miły, no i nie ma sensu żebyśmy kisili się z Lysandrem, Leo i Rozalią w jednym domu we czwórkę, skoro mogę spać w twoim pokoju, a nie zajmować miejsce w gościnnym. – Stwierdziła zaskoczona moją reakcją. Teraz to mnie wgięło.
- Że gdzie, kurwa?! – Ups… powiedziałem to na głos? O rany… ona chyba naprawdę chce za wszelką cenę zmusić mnie do powrotu. Niech mi jeszcze powie, że mój stary urządzi jej przyjęcie powitalne nad basenem! Dobra, spokojnie. To się nie wydarzy. Przecież jest za zimno. Zima się zbliża.
- No… no przepraszam, ale ciebie nie ma i… stwierdziliśmy, że to będzie dobre rozwiązanie. – Dodała lekko spłoszona. Ona w moim pokoju plus mój ojciec niedaleko równa się… Nawet nie chcę kończyć tej myśli! Pokręciłem głową, by wyrzucić to z mojego umysłu. – Nie będę niczego zmieniać, przysięgam. – Dodała Vanessa szybko jakby chcąc się przede mną usprawiedliwić. Jezu… co ja mam teraz zrobić. Usłyszałem w słuchawce pukanie do drzwi łazienki.
- Vanessa już? – To Lysander.
- Ale mi wcale nie o… - Dziewczyna przerwała mi krzycząc, nie wiem po jaką cholerę też do słuchawki, że jeszcze chwila.
- W każdym bądź razie, Rozalia twierdzi że to całkiem dobre rozwiązanie, no i byłam tam już z Leo. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. Obiecuję, że do twojego powrotu już mnie tam nie będzie. – Zaprzysięgała się. Tak… wolałbym żeby wcale jej tam nie było.
- Może jednak zostań u Leo… - Naciskałem.
- Nie, wszystko już jest postanowione. Twój tata się zgodził.
- Ech… - Westchnąłem ciężko, ale i z rezygnacją. Co ja mam teraz zrobić? Może skoro On ma Sam to nie będzie się do niej dobierał? Ale nigdy nie wiadomo co mu strzeli do tego pijackiego łba!
- Dobra, zmieńmy temat. – Wyszła chyba z łazienki mówiąc to, bo słyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Zapewne poprosiła Lysa o jeszcze chwilę na rozmowę ze mną. Tyle że ja muszę teraz poważnie z nim pogadać, nie z nią! – Jak podróż?
- Em… w porządku… - Co się kurwa wszyscy o to pytają?! Co mam powiedzieć?! Płaszczyłem dupę prze ponad półtorej dnia, kości mnie bolą, a samolotowe żarcie… wolę o tym nie mówić.
- Jak wam się układa z Debrą?... – Nie umiałem odpowiedzieć Vanessie na to pytanie. Co ją w ogóle obchodzi mój związek… Normalnie nie mogła lepiej dobrać tematu. Przecież nie powiem jej prawdy. Przeleje wszystko moim znajomym i wszyscy zaczną mi prawić morały, że przecież mnie ostrzegali.
- Fantastycznie. – Skłamałem z fałszywym uśmiechem na ustach mając nadzieję, że w ten sposób będę brzmiał bardziej prawdziwie. – Zbliżyliśmy się do siebie i puściliśmy w niepamięć co było. – W najczarniejsze zakątki pamięci, dodałem sobie w myślach.
- Cieszę się razem z tobą.
- Vanessa… to… co wtedy powiedziałaś… że mnie lubisz… to… - Zacząłem ale mi przerwała. Gdzie ja miałem oczy? Vanessa jest o wiele lepsza od tej podłej żmii. Miła, zabawna, ładniejsza, a co ważniejsze, czuję się przy niej o wiele lepiej niż przy Debrze. Jaki ja byłem głupi!
- Nie przejmuj się. Rozumiem to. Kochasz Debrę. Nie chcę wam niczego psuć.
- Ale…
- Powiedziałeś, że nie możemy być razem i szanuję twoją decyzję. Dam sobie radę. Nie martw się. No dobra, muszę już kończyć. Na razie. – Słysząc to poczułem lekkie ukłucie w sercu. Ja naprawdę coś takiego powiedziałem? Ech… jestem beznadziejny.
- Na razie… - Odpowiedziałem cicho. Pogadałem jeszcze chwilę z Lysandrem, który dowiedziawszy się o planach Van, zaczął mnie uspokajać. Powiedział, że przesadzam i jestem przewrażliwiony. Że skoro mój tata ma dziewczynę, dorosłą kobietę, to po co mu jakaś małolata. Że mam się nie przejmować i skupić na robieniu kariery. Obiecał, że zadzwoni jeszcze później, bo musi wyjść na spacer z Demonem, no i na koniec żeby rozładować atmosferę dodał, że Roza jednak, o dziwo, odzyskała swoją bieliznę obślinioną, ale w całości.
Rzuciłem komórkę na łóżko i schowałem twarz w dłoniach oparłszy łokcie na kolanach. Przejechałem palcami po twarzy. Żałuję, że zadzwoniłem. Żeby pozbyć się pesymistycznych myśli zająłem się wypakowywaniem rzeczy z walizek. Skupiłem się by równo poskładać t-shirt, a potem zmiąłem go pod wpływem złości i cisnąłem prosto do szafy. Zatrzasnąłem jej drzwi zostawiając resztę rzeczy w walizce i uderzyłem pięścią o mebel. Niewiele mi to pomogło. Usłyszałem pukanie do drzwi.
- Czego? – Warknąłem i popatrzyłem jak Deb wchodzi do środka niepewnie.
- Co ty taki wściekły jesteś? Powiedziałam przecież, że cię nie wykopię. – Fuknęła i założyła ręce na piersi. Spojrzała na moje walizki. Westchnęła i przewróciła oczami. – Błagam cię. Jeszcze się nie rozpakowałeś? – Zapytała błagalnie i wtedy zauważyłem, że z szafki wystaje kawałek mojej bluzki, którą tam cisnąłem ze złością.
- Nie twoja sprawa. – Powiedziałem niezadowolony z niezapowiedzianej wizyty. – Wyjdź stąd, chcę popracować na twoją posraną piosenką. – Dodałem, co ją zaskoczyło, ale szybko wykonała moje polecenie. Wiedziałem, że tylko na tym jej zależy. Pff… przecież powiedziała mi to. Co ja się jeszcze łudzę… ech… Tak czy siak zniknęła w trybie natychmiastowym. Nie okłamałem jej. Naprawdę chcę popracować nad piosenką, tylko, ze nie dla niej. Dal kogoś… innego. Dla siebie.
Usiadłem przy stoliku z kartką papieru i długopisem. Nuty się spisze później. Jeden. Kropka. Ok., mam początek. Będzie pierwsza zwrotka. Ech… Nie mogę się skupić. Wciąż myślę o Vanessie. Naprawdę powiedziałem, że do siebie nie pasujemy… Jaki ze mnie debil. „Weren't meant to be”. Skreśliłem numerek na kartce i zapisałem to zdanie. Na górze nabazgrałem mniejszym drukiem „you and I” i dałem znaczek, że ma się to znaleźć przed ówczesnym zdaniem. Westchnąłem ciężko. Dopiero teraz do mnie dotarło, że wcale nie tęsknię tak bardzo za rodziną i domem… ani nawet za Lysandrem. Martwię się o Van. I… i to za nią… tęsknię. Kiedy o tym pomyślałem zarumieniłem się lekko. Czuję się jak wtedy, kiedy po raz pierwszy spotkałem Debrę. Czemu ja zawsze muszę wszystko tak skomplikować? Chyba oszalałem, kiedy… Ych!
Zawsze musiałem udawać, że u mnie wszystko w porządku. Są sekrety, których nie znają nawet moi najbliżsi przyjaciele. Brakuje mi tylko osoby, z którą mógłbym się nimi podzielić. Nie przyjaciele czy przyjaciółki. Nie brata, czy siostry, których jak już wspominałem nie posiadam. Potrzebuję kogoś… zupełnie innego. Póki co jednak, muszę skupić się na karierze. Zmiąłem zapisaną ledwie co w jednej szóstej kartkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz