niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 29

   Chcąc nie chcąc odsunąłem się od Vanessy. Ech… Lysander ma wyczucie, kiedy zadzwonić, chociaż dziwi mnie że nie dzwoni na komórkę. Rozładowała mi się? Biedna Vany spojrzała na mnie błagalnie, a mnie się chciało śmiać. Szepnąłem jej do uszka, że jest niewyżyta. Oczywiście żartowałem, a ona oblała się soczystym rumieńcem i odwróciła ode mnie zakłopotany wzrok. Nadal oddychała nierówno. Akurat wtedy do kuchni weszła Sam. Staraliśmy się zachowywać naturalnie. Nie stop. Wróć. Vanessa się starała, a według mnie nic takiego się nie wydarzyło. HAHA.
- Kto to? – Spytałem obojętnie podchodząc do swojej macochy.
- Tak oczywiście, już go podaję. – Z gracją zignorowała moje pytanie. Nie znoszę kiedy ktoś mnie ignoruje, a to babsko i tak gra mi na nerwach od samego początku. - Do ciebie. – Poinformowała mnie po tym jak darła mordę na pół domu z salonu, że telefon do mnie. Zaraz mnie serio szlag trafi. I jeszcze ten niewinny uśmieszek, taki… matczyny ych! Wyrwałem jej słuchawkę z ręki.
- Ta, dzięki. – Burknąłem. – Co jest, Lys? – Byłem przekonany, że to on. O dziwo, myliłem się. Gdy usłyszałem głos w słuchawce, po prostu mnie zatkało.
- Kochanie, tak się za tobą stęskniłam. Nie jestem Lysandrem, ale myślę że to nawet lepiej, co? – Nie wiem co ona sobie wyobraża. Po tylu latach dzwoni sobie jak gdyby nigdy nic i za każdym razem zachowuje się, jakby między nami nic się nie zmieniło. Moja mama… Sam nie wiem czy mogę ją jeszcze tak nazywać. Mimo tego, że odzywała się raz, góra trzy razy na miesiąc, na dźwięk jej głosu coś we mnie drżało. Ręce mi się trzęsły, nie wiem czy ze wściekłości, czy z euforii, a serce waliło milion razy na sekundę. Nie rozumiałem tego uczucia. Byłem rozdarty. Z jednej strony chciałem jej powiedzieć jak bardzo za nią tęsknię, a z drugiej zwyzywać ją, powiedzieć jak się czuję i jak bardzo mnie skrzywdziła.
- Nie wydaje mi się. Czego chcesz? – Spytałem obojętnie i wyszedłem do salonu. Nie chciałem by ktokolwiek był świadkiem tej rozmowy, a szczególnie Vanessa. Jest dość empatyczna i na pewno litowałaby się nade mną chcąc mnie pocieszyć, a tego nie chciałem. Nie potrzebuję niczyjego współczucia.
- To już nie mogę nawet zadzwonić do własnego syna? – W jej głosie wyczułem oburzenie, a jednocześnie brzmiała jakby zraniły ją moje słowa. Kiedyś mieliśmy ze sobą tak dobre relacje. „Mamusiu’, „mamuś”, ale to było kiedyś. Zmieniłem się. Dojrzałem nie doznając matczynego ciepła. Wiele razy kiedy miałem problemy, zwłaszcza na początku przez tydzień dwa po tym jak od nas odeszła, zdarzało mi się że po szkole biegłem do kuchni z okrzykiem, by się jej wyżalić, lub podzielić się radościami. Za każdym razem przestępując próg widziałem puste cztery ściany. Nie było jej tam i dopiero po chwili do mnie docierało, że jej już nie ma i, że mnie opuściła. Nigdy nie będę w stanie jej tego wybaczyć.
- Dobra, dobra, do rzeczy. – Mruknąłem. Nie miałem ochoty na rozmowę z nią.
- Stęskniłam się za wami i pomyślałam, że może wpadłabym do was na weekend. – Uniosłem jedną brew. Tak kiepskiej wymówki nie słyszałem od czasu, kiedy Armin tłumaczył się dyrektorce, że jego konsola jest dla niego bardzo ważna, bo to jedyna zabytkowa pamiątka po jego zmarłym dziadku. Oczywiście stara mu nie uwierzyła i w zasadzie to sam już nie wiem, czy odzyskał swoją własność czy nie. Wiem jedynie, że długo jęczał o tym jak to zatrzymał się na 21 levelu i przez tą staruchę nie skończy gry.
- Tak pewnie. Czekałem aż to zaproponujesz. – Skłamałem. Jej widok po tych wszystkich latach byłby dla mnie zbyt bolesny. Boję się, że gdy ją zobaczę dam upust emocjom i… może mnie ponieść. Raczej nie poniesie mnie w dobrą stronę, jeśli wiecie co mam na myśli.
- Świetnie. To spakuję się i… - Przerwałem jej w pół zdania, zanim za bardzo się zapędzi.
- Nie umiesz wyczuć sarkazmu, co nie? – Spytałem z kpiną. Postanowiłem wyznać jej co czuję, nawrzucać jej, powiedzieć co naprawdę myślę o jej zachowaniu i o niej samej. Milczała. Chyba nie wiedziała co mi na to odpowiedzieć, więc ja ciągnąłem dalej. – Wiesz co? Miałem tylko siedem lat, a ty mnie tak po prostu zostawiłaś samego sobie.
- Nie samego sobie, skarbie. Przecież miałeś tatę i…
- Tatę? Ale nie miałem mamy. Myślisz, że było mi łatwo? – Zapytałem z wyrzutem i czułem jak glos lekko mi się załamał. Nie, nie ma mowy, nie rozpłaczę się.
- Wiesz, że mnie też nie było. To była trudna decyzja, ale jedyna jaką mogłam podjąć w tamtej chwili. Nigdy nie chciałam cię zranić. – Chyba mówiła prawdę, chociaż ze mnie jest niezły kłamczuch, a po kimś muszę to mieć.
- Wiesz co? Daruj sobie. Ta ckliwa gadka mnie nie przekona. Nie wiedziałaś co tak naprawdę się działo przez te dziesięć lat, więc nie pieprz mi tutaj jakichś farmazonów o tym jak tobie było ciężko. – Tutaj może trochę przegiąłem. Poczułem się winny, kiedy to powiedziałem, ale z nadmiaru emocji ten potok słów wypłynął tak szybko z moich ust, że dopiero po fakcie zorientowałem się, co tak naprawdę wykrzyczałem. No może wykrzyczeć, to za ostre słowo, ale na pewno mówiłem agresywnie.
- Ja nie wiedziałam?! Kastiel, nie było dnia żebym nie myślała o tobie i o tym co zrobiłam. Proszę cię przebacz mi… - Zacisnąłem dłoń mocniej na słuchawce, a drugą uformowałem w pięść. Wziąłem głęboki wdech i wypuściłem powietrze. Przymknąłem oczy, by trochę się uspokoić, ale czułem jak drga mi brew.
- Nie wiesz jak mnie to zabolało… - Wyznałem szczerze. – Obudziłem się rano, a ciebie nie było. Nawet się nie… - Urwałem usłyszawszy znajome kroki na schodach prowadzących na górę. Po chwili zobaczyłem ojca, który podejrzliwie na mnie spojrzał i rzucił chłodnym tonem jakbym zrobił coś złego:
- Z kim gadasz?
- Z Lysandrem, a co nie wolno? – Warknąłem oschle. Wolałem mu nie mówić, że to mama. Zawsze, kiedy o niej wspominałem, bardzo go to złościło. Po jej odejściu pochował wszystkie ich wspólne zdjęcia i wszystkie na których była. Nie wiem gdzie je wyniósł. Po prostu się ich pozbył. Nie wiem czy pamiętam jeszcze jak wygląda mama i nie rozumiem dlaczego tak nagle postanowiła przyjechać. Po tylu latach…
- Tylko mi dziś nikogo do domu nie spraszaj. Kumple do mnie wpadną. Skoczysz po sześciopak. – To powiedziawszy wyjął papierosa i odpalił go, po czym udał się do kuchni.
- Kastiel? Dlaczego powiedziałeś, że rozmawiasz z Lysandrem? Czy to był tata? – Zapytała moja mama bardzo zaskoczona moim zachowaniem. Nie wiem czy jej matczyny instynkt zaczął się regenerować, czy co, ale wydaje mi się, że zorientowała się, że nie jest u mnie najlepiej.
- Nie, nie… To był mój kolega i… Nie chciałem sobie narobić obciachu i no… no wiesz…
- Nie kłam, przecież słyszałam. Dziwnie się zachowujesz, wszystko w porządku? – Jak ja nienawidzę tego rodzaju pytań. Może po prostu nie jestem przyzwyczajony do tego, że ktoś się mną interesuje, dlatego tak mnie to złości. Bo w sumie, to moje Zycie, moje sprawy i nikogo nie powinny obchodzić.
- Tak, wszystko ok. Nie musisz przyjeżdżać, przeżyję. – Burknąłem chcąc już skończyć tę rozmowę. Dzięki mojej kochanej mamusi będę miał zjebany humor do końca dnia. Nawet nie zorientowałem się, w którym momencie Vanessa wyszła za mną do salonu. Nie znoszę wścibstwa i gdyby nie to, że jeszcze się nie rozłączyłem, pewnie bym na nią nawrzeszczał. Nie zrobię tego przy mamie, bo to tylko upewni ją w jej przekonaniach, że powinna mnie odwiedzić.
- Z kim rozmawiasz? – Westchnąłem ciężko. W sumie byłem przygotowany, że to pytanie padnie prędzej czy później. W tym domu nie mam ani krzty prywatności. Vanessa na wieść o mojej mamie wpadła w euforię. Powiedziała, że bardzo chciałaby ją poznać i cieszyła się jak dziecko. W sumie moja wina. Powinienem jej powiedzieć jakie są moje relacje z tą kobietą, a nie robić z tego nie wiadomo jaki sekret i unikać tematu. Koniec końców, po kilku moich odmowach i naleganiach mamy, oraz po tym jak Van doszczętnie rozciągnęłam mi rękaw koszulki ciągnąc mnie za niego, zgodziłem się. Kobiety są okropne. Zejdą się takie dwie uparte i nie masz szans przekonać ich do zmiany zdania.
- Może być jutro o piętnastej? – Zgodziłem się, bo byłem umówiony na tę godzinę z Lysandrem i jak dobrze pójdzie, to nie będę musiał oglądać mojej matki co najmniej do wieczora. Rozłączyłem się i odłożyłem słuchawkę. Zastanawiam się, czy w ogóle zabolało ją to, że tata sobie kogoś znalazł. W końcu skoro z nim była, to kiedyś musiała go bardzo kochać, prawda?

***

   Poczułem jak żołądek podchodzi mi do gardła. Siedziałem na kanapie bardzo spięty. Bałem się spotkania matki z ojcem. Podczas ich ostatniej rozmowy przed laty doszło do rękoczynów i w pokoju latały krzesła. Nie, nie przesadzam. To szczera prawda. Nawet to jedno z nadłamaną nogą chyba jeszcze stoi w garażu. Spojrzałem na zegarek. Za dwie piętnasta. Moja matka i tak nie należy do punktualnych. Kolejna cecha, którą od niej nabyłem. Korzystając z okazji, powtórzyłem sobie w myślach mój dzisiejszy plan dnia.
   Gdy mama się zjawi, pogadam z nią jakieś dziesięć, pięć minut po czym „przypomni mi się”, że jestem umówiony z Lysandrem. Powiem jakąś bzdurę, że to coś ważnego. Sprawdzian z… czegośtam i się wymigam od rodzinnego spotkania. Obraz kompletnej rodziny przestał dla mnie istnieć. Wiem, że rodzice nigdy się nie zejdą i w sumie nie chciałbym tego. Mama za bardzo cierpiała przez tego drania. Czy byłaby w stanie wybaczyć mu to co jej zrobił? Mam nadzieję, że po spotkaniu z nim, nie wróci dawne uczucie, które do niego żywiła. Że nie złamie się tak jak ja przy Debrze.
- I co o tym myślisz? Spodobam jej się? – Spytała Vanessa zbiegając do mnie po schodach. Spojrzałem w jej kierunku. Miała na sobie zwiewną jasnofioletową sukienkę przed kolano z małą czarną kokardką, która opasała ją w pasie. Do tego ubrała czarne baleriny i ciemne rajstopy. Sukienka miała ładnie wycięty dekolt i była na cienkich ramiączkach.
- Coś ty na siebie włożyła? – Spytałem z politowaniem. Przeczesałem włosy palcami. – Przyjeżdża moja matka, a nie prezydent. Nie mogłaś zostać w dżinsach i koszulce? – Naburmuszyła się i założyła ręce na piersi. Nie rozumiałem dlaczego tak bardzo się stara. Ta kobieta przecież i tak nie bierze czynnego udziału w moim życiu. Jej imię widnieje jedynie na jakimś świstku i w szkolnym dzienniku. Nie zdążyłem się pokłócić z Vanessą, bo rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
- Otworzę. – Powiedziała i radosnym skocznym krokiem podeszła do drzwi. Spojrzała na mnie podekscytowana i otworzyła, na co ja wstałem. Przez chwilę patrzyłem na znajomą twarz w moich drzwiach, a następnie skrzywiłem się widząc gębę, której widok przyprawiał mnie o mdłości od ponad trzech lat.
- Kastiel?... – Mama spytała jakby niedowierzając, że to ja i weszła niepewnie do środka. Podszedłem i oparłem rękę o framugę drzwi zagradzając drogę nieproszonemu gościowi. Vanessa skarciła mnie spojrzeniem.
- A ty tu czego? – Warknąłem do Nataniela nic nie robiąc sobie z tego jak moja dziewczyna na mnie patrzyła.
- No wiesz, pomyślałem że… no w tej chwili nie chciałbyś być sam i…
- Nawet jeśli, to na pewno ciebie z pewnością tutaj nie potrzebuję. – Warknąłem. Mimo, że od tamtego zdarzenia z Debrą minęło tyle czasu, wciąż byłem na niego wściekły. Nie powinien jej ulegać. Nienawidzę go! Spojrzałem na mamę z wyrzutem. – Po co go ze sobą przywlokłaś? – Jeszcze minutę temu byłem kłębkiem nerwów, a teraz jestem wulkanem wściekłości. I to aktywnym, więc lepiej trzymać się z daleka.
- Oh, ja… to wy się pokłóciliście? – Zapytała zaskoczona moim zachowaniem. Kiedy jeszcze była ze mną, Nataniel był moim najlepszym przyjacielem. Opowiadałem jej o Lysandrze przez telefon, ale nie wspomniałem słowem o relacji z Natem, która uległa gwałtownej zmianie.
- Pokłóciliśmy? Widzi pani, że reaguje na mnie jak pies na kota. – Wytłumaczył na co ja się skrzywiłem.
- Ty masz człowieku jakąś obsesję na punkcie tych sierściuchów! – Vanessa stanęła pomiędzy nami, kiedy zaczęliśmy mierzyć się wzrokiem. Po co on tu w ogóle przylazł? Nie potrzebowałem go i nie potrzebuję, ani teraz, ani nigdy. Na chuj mi fałszywy przyjaciel.
- Kastiel. – Syknęła dziewczyna po czym odepchnęła mnie i pozwoliła Natanielowi wejść do środka.
- Dobra, na kanapę. Obydwaj. – Usłyszałem surowy ton mamy. Spojrzałem na nią pobłażliwie. Blagam. Liczy, że ją posłucham? Ten idiota oczywiście posłusznie poszedł usiąść. Mnie Van popchnęła obok niego. Odsunąłem się najdalej jak to możliwe. Widzę, że w takim wypadku muszę wprowadzić drugą część planu nieco szybciej. Pacnąłem się w czoło.
- O kurwa… Na śmierć zapomniałem. Wiecie co? Umówiłem się z Lysandrem na piętnastą. Kompletnie wyleciało mi z głowy. – Teraz wolałem nie ściemniać z żadnym sprawdzianem, bo jeszcze nasz przemiły gospodarz uświadomi mnie, że jutro tylko kartkówka z chemii i cały plan weźmie w łeb. Wstałem, ale rodzicielka posadziła mnie na miejscu.
- Lysander zaczeka. Przyjechałam do ciebie, więc powinieneś poświęcić mi trochę czasu. A teraz chcę wiedzieć o co poszło. Już. – Opadłem twardo na kanapę i oparłszy się o oparcie odchyliłem głowę do tyłu. Westchnąłem ciężko, a potem wypuściłem z płuc dużo powietrza. Dlaczego ja? Dlaczego mnie to spotyka? Jak tylko się to wszystko skończy to niech Vanessa nie liczy na jakieś specjalne traktowanie. Nawrzucam jej mimo wszystko. – Kastiel. – Dodała groźnie, a ja spojrzałem na nią.
 - No co? Pokłóciliśmy się. Było minęło. Jak to mówią nie ruszaj gówna, bo śmierdzi. – Zabawnie było patrzeć na zniesmaczoną minę Nataniela. Co najmniej jakby mu się zwróciło.
- Piękna metafora. Nie było innej? – Burknął, a ja się wyszczerzyłem odpowiadając, że nie.
- O co się pokłóciliście? O dziewczynę? Czy Lysander namieszał? Jak to było? – W tym samym momencie Nat odpowiedział, że o to pierwsze, a ja że o nic, no i oczywiście moja kochana mamusia, uwierzyła temu, który twierdził, że jakiś powód jednak jest.
- O dziewczynę… - Powiedziała powoli analizując sens tych słów. Już nie zważając na to, że brzydziłem się nawet samym dotykiem blondasa pchnąłem go za ramię tak, że prawi uderzył się w róg kanapy. Odpowiedział mi tylko „ej!”, po czym sam odsunął się ode mnie jeszcze troszeczkę. Nie chciałem, żeby mama mieszała się w moje sprawy, bo… bo to są moje sprawy i już! – Ejejej… Spokój. O Amber? – Nie wiem jak to się stało, ale udało jej się nas obu rozbawić. Parsknęliśmy niepohamowanym śmiechem zwijając się na kanapie. Trzymałem się za brzuch.
- Uuu… - Wytarłem łzę spod oka. – Niezłe. AHAHAHAHAH!
- Ty i moja siostra ahahahahaha! – Zwrócił się do mnie Shame na co ponownie wybuchnęliśmy śmiechem. Musiał to powtórzyć? Ahahahaha. Myślałem, że zaraz pęknę ze śmiechu.
- No i co w tym takiego śmiesznego? – Zdziwiła się moja rodzicielka. Te słowa sprawiły, że trochę się uspokoiliśmy. Pierwszy raz od dawna bawiło nas to samo. Pierwszy raz od siedmiu lat razem się śmialiśmy. Dziwne uczucie robić to z nim, a nie z Lysandrem.
- Amber nie jest w mim typie. Musiałbym podwoić rachunek za prąd. – Zakpiłem, ale wydaje mi się, że jedynie Nat zrozumiał mój dowcip.
- Hę?
- Zbankrutowałbyś zanim rozrobiłaby w niej wystarczającą ilość tapety! – Skomentował i ponownie zanieśliśmy się śmiechem. Nie. Stop. Dobra. Dość. To jest Nataniel. Kastiel, opanuj się.
- No to skoro nie chodzi o Amber, to może o Debrę? – Trafiła w czuły punkt. Zapadła grobowa cisza. Wszyscy tutaj obecni, poza moją mamą oczywiście, wiedzieli że to dla mnie bolesny temat.
- Wiele razy próbowałem to z nim wyjaśnić… - Odezwał się blondas po dłuższej chwili. Widziałem jak spojrzał na mnie ukradkiem. Nie wiem jakiej reakcji z mojej strony oczekiwał, ale na pewno nie takiej jaką otrzymał.
- Tu nie ma co wyjaśniać. Nie mam zamiaru po raz kolejny słuchać tych twoich beznadziejnych tłumaczeń. – Wstałem. – Mam tego dość. Dajcie mi święty spokój. – Wszedłem na górę ignorując matkę, której nie widziałem bardzo długi czas, oraz współczujące spojrzenie Vanessy. Wszedłem do pokoju i usiadłem na łóżku. Przeczesałem włosy dłońmi i oparłem głowę na rękach. Mój mózg pracował ze zdwojoną prędkością. Miałem milion myśli na minutę. Wspomnienia, wspólne przeżycia z Debrą. To wszystko wracało. Wrócił w pamięci ten dzień, kiedy ich razem przyłapałem.
- Czekaj, co ty…! – Drzwiami trzasnąłem, ale niestety klucza od nich nie miałem, bo po co. Tak oto Nataniel znalazł się w środku, a po chwili usłyszałem zgrzyt zamka. Przecież… klucz dawno temu zabrała moja mama kiedy się wyprowadzała. Został w jej torebce i jakoś go nie odesłała. Czyżby nas zamknęła? Nataniel zaczął walić w drzwi. Dam głowę, że teraz jego serce wali ze zdwojoną szybkością. – Proszę mnie wypuścić! Vanessa! Pani Black! – Krzyczał słysząc tylko odgłos oddalających się kroków.
- Macie się dogadać! – Usłyszałem swoją mamę.
- Nie wzięłyście pod uwagę, że on może mnie zabić?! Hej! Otwórzcie! – Wykrzyczał na co ja zaśmiałem się pod nosem. Koleś serio się mnie boi, a myślałem, że trzęsie się ze złości jak mnie widzi. Hahahaha.
- Wiesz, że nie lubię jak ktoś obcy włazi do mojego pokoju? – Spytałem podnosząc na niego wzrok. Przełknął ślinę i odwrócił się w moją stronę.
 - Słowo daję. To one mnie tu wepchnęły. Nie chciałem tu wchodzić. Naprawdę nie chcę ci przeszkadzać. – Tłumaczył się zdenerwowany. Błagam. Ja aż taki straszny jestem? Co prawda tamtego dnia obiecałem mu, że się na nim zemszczę i chyba nawet wykrzyczałem, że go zabiję, ale no przecież nie mówiłem tego na serio. Czasami lubię jak inni się mnie boją, ale czasem mnie to zaczyna wpieniać.
- Po co jej wygadałeś, że poszło o Debrę? – Warknąłem z wyrzutem.
- No bo spytała. Wiesz, że nie lubię kłamać.
- A ja nie lubię być wzywany do dyrektora, ale jakoś muszę. – Stwierdziłem na co mój rozmówca skrzywił się i spojrzał na mnie jak na idiotę.
 - Na to akurat jest rada.
- Serio? Jaka? – Spytałem lekko się uśmiechając, bo serio byłem ciekawy co mi powie.
- Nie wagaruj, ucz się i nie przestrzegaj regulaminu. – Założył ręce na piersi. Chyba już powoli przestawał się trząść, co dla mnie było dużym plusem, bo nie lubię rozmawiać z kimś, kto trzęsie się jak galareta. Zwyczajnie mnie to irytuje. W końcu jest facetem, nie? A przynajmniej tak ma napisane w aktach. Tak i owszem. Czytałem hehe.
- No, nie nie… Tak to się nie da. – Odpowiedziałem rozbawiony opierając się rękami na łóżku w półsiadzie. Posłał mi beznamiętne spojrzenie.
- Co cię w ogóle tak w tym kręci? Że co? Że nauczyciele wytykają cię palcami i mają za durnia? – Puściłem mu płazem tego „durnia” tylko dlatego, że nie chciałem bić się w moim pokoju. Mam tu za dużo cennych dla mnie rzeczy.
- A co ciebie tak kręci w tym całym godpodarzowaniu? – Odgryzłem się.
- Wiesz, że nie ma takiego słowa? – Zapytał Nataniel z politowaniem i niepewnie podszedł trochę bliżej.
- Będę mówił jak mi się podoba! – Warknąłem zły, że mnie poucza. Chciał usiąść na jednej z poduszek, które zastępują pufy stojące na podłodze. – Nie siadaj tam. – Wykonał moje polecenie jak posłuszny robot i odsunął sobie krzesło od biurka. – Tam też nie. – Na te słowa rozejrzał się niepewnie i ruszył w moim kierunku. – Ta jeszcze czego. Nie zbliżaj się do mnie. – Warknąłem zagradzając mu drogę do mojego łóżka.
- No to gdzie mam usiąść? – Jak dla mnie to może nawet latać, byle nie dotykał żadnej z moich rzeczy. – Nie będę siedział na podłodze. Nie jestem psem.
- Się przekonamy. Umiesz szczekać? – Zadrwiłem z niego. – Wykonujesz polecania starej jak pies, więc…
- Mówisz o naszej dyrektorce?
- Nie o szkolnej kucharce. – Odparłem sarkastycznie. Ten chyba myślał, że straciłem czujność i odpowiadając mi usiadł na kraju łóżka.
- Ponieważ dyrektorka ma… Ała! – Nie udało mu się dokończy ć, bo zepchnąłem go na podłogę i obił sobie pośladki. Nie powinien jęczeć. Mogłem go zepchnąć na panele. Pff… Zero wdzięczności. – Co robisz?! – Zbulwersował się, co mnie rozśmieszyło, ale zachowałem powagę. Założyłem ręce na piersi.
- Powiedziałem, że tutaj nie. – Na to Nataniel westchnął i jak gdyby nigdy nic położył się na podłodze podkładając ręce pod głowę.
- Dlaczego słucham dyrektorki? – Zdziwiło mnie, że postanowił mi jednak odpowiedzieć na moje pytanie. Opuściłem ręce na kolana garbiąc się lekko i patrzyłem na niego wyczekująco. – Bo to ona ma władzę w szkole i w przeciwieństwie do twojego ojca, który ma wszystko w dupie, mój jest bardzo wymagający.
- A ty się go słuchasz jak tresowany pies. – Skrzywiłem się wyobrażając sobie jak to wygląda u nich w domu. To co robił Nataniel było, moim zdaniem, po prostu żałosne. Mój rozmówca westchnął.
 - Wiesz jaki jest wymagający. Amber jest córeczką tatusia. Wszystko jej wolno, a ja… - Urwał. W jego glosie wyczułem smutek. Ciekawe jak to jest nie mieć nikogo komu można się zwierzyć. Bo jakoś sobie nie wyobrażam, żeby Nat kumplował się z Melanią i opowiadał jej choćby o… no nie wiem… o tym jaką laskę spotkał na ostatniej imprezie. A nie, chwila. Racja. On nie chodzi na imprezy.
- A ty jesteś za dużym tchórzem, żeby mu się postawić. – Skończyłem za niego. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak spokojnie, a przede wszystkim tak długo rozmawialiśmy. To dziwnie gadać z nim nie skacząc sobie nawzajem do gardeł.
- Masz rację… - Odparł cicho.
- Nie, nie, nie. Nie wciskaj mi tu kitu, że nie mam ra… - Urwałem w połowie. Byłem w szoku. – Czekaj. Czy ty właśnie powiedziałeś, że mam rację? – Wybałuszyłem oczy. Nasze spojrzenia się spotkały. Nataniel usiadł po turecku na dywanie. Kiwnął nieśmiało głową. – Ych! – Podniosłem nieco ręce i warknąłem, jednocześnie układając dłonie tak jakbym coś w nich dusił. – Nie wlepiaj we mnie tych szczenięcych gał!
- Sorki… - Odwrócił wzrok. Przez chwilę zaczynałem myśleć, że patrzył na mnie w ten sposób oczekując jakiegokolwiek wsparcia, albo pomocy z mojej strony. To niemożliwe. Przecież my się już nie przyjaźnimy. Na pewno mi się zdawało. – Po prostu… To dziwne.
- Co dziwne? – Uniosłem jedną brew.
- Nie widzieć na twojej twarzy złości i nienawiści. – Osunąłem się z łóżka na dywan i oparłem o nie plecami. Jedną nogę zgiąłem, a drugą wsunąłem pod tą pierwszą również zginając, ale położywszy ją bokiem na dywanie. Lewą rękę oparłem na kolanie.
- Nie jestem potworem. Nie zawsze się wściekam. – Nie, błagam, żeby tylko nie zauważył, że jego słowa mnie zraniły. W sumie tylko troszkę mnie to zakłuło. A tam. Nie ma czego roztrząsać. – Dziwne by było nie widzieć wściekłości na twarzy naszej dyry. – Zakpiłem chcąc rozładować napięcie. Do czego to doszło… Zamiast włóczyć się z Lysandrem po mieście, spędzam czas z Natanielem. Ale w sumie chyba lepsze to, niż rozmowa z matką.
- Ona też, nie jest zła. Po prostu działasz jej na nerwy. – Odpowiedział Nataniel. Przyłożyłem rękę do piersi.
 - Ależ dziękuję. – Odparłem żartobliwie, co ku mojemu zaskoczeniu jego też rozbawiło.
- Mogę ci zadać jedno pytanie? – Zapytał niepewnie. Oczywiście usłyszał przeczącą odpowiedź, więc speszył się i opuścił wzrok w dół.
- No wal. – Dodałem, bo sam byłem ciekawy tego o co chce spytać, a wcześniej i tak go wkręcałem. Jakie było jego zaskoczenie, kiedy to usłyszał.
- Dlaczego to robisz? Dlaczego chcesz, żeby w szkole mieli cię za łobuza? Za tego najgorszego?
- Ej! Wcale nie mają mnie za najgorszego… - Naburmuszyłem się. – Pedagog powiedziała, że jestem… trudnym dzieckiem. – Odparłem z dumą, a potem zaśmiałem się cicho. – Nie chodzi o to, że chcę, żeby mnie ta postrzegali. Ja po prostu uważam, że nikt nie ma prawa narzucać mi, jaki mam być i co robić.
- Em… szkoła ma. Tam są pewne reguły. – Wtrącił. Nie lubię, kiedy ktoś mi przerywa, ale teraz to zignorowałem.
- Tak? A gdzie masz regułę, że trzeba przestrzegać reguł?
- Masło maślane, mydło mydlane. – Skomentował. – Reguły są po to, żeby ich przestrzegać. To chyba jasne. Poza tym w statucie jest: „Przestrzegać regulaminu szkoły”.
- Czy możesz choć na pięć minut zapomnieć o tych pierdołach? – Ściągnąłem brwi. Zdenerwował mnie, bo wcale nie prosiłem go, żeby mnie pouczał. Już mi wystarczą kazania nauczycieli. Czasami się nawet zdarzy, że Lysander palnie mi wykład o tym dlaczego powinienem postąpić tak, a nie inaczej.
- Dobra. No to mam inne pytanie.
- No jakie? – Spytałem znużony.
- Dlaczego wtedy mi nie uwierzyłeś? Przyjaźniliśmy się. Poza tym przekonałeś się teraz jaka Debra jest fałszywa. Czy to nie znaczy, że wtedy też cię oszukała?
- Nie wspominaj mi więcej o Debrze, jasne? – Warknąłem biorąc głęboki wdech. – I to, że teraz mną manipulowała, nie oznacza, że wtedy też tak było.
- Właśnie, że oznacza! – Krzyknął. – Kastiel, gdyby mi nie zależało, żeby naprawić nasze relacje, to czy teraz siedziałbym tu z tobą i się płaszczył?
- Po pierwsze, tłumaczysz to ty się zawsze, bo boisz się że oberwiesz, a po drugie, ja ci się nie kazałem kłaść na dywanie. Twój wybór. – Na te słowa oparł ręce na kolanach i spojrzał na mnie w wyrzutem pochylając się w moim kierunku.
- To ty mnie zepchnąłeś na podłogę!
- Oj tam, czepiasz się. To jeszcze o niczym nie świadczy. – Odpowiedziałem spokojnie i lekceważąco. Westchnął ciężko.
- Kastiel, dlaczego ty zawsze musisz mi tak grać na nerwach? – Nadął policzki, co wyglądało przekomicznie. Po chwili spuścił z nich powietrze.
- Bo lubię. – Wyszczerzyłem się wyznając zgodnie z prawdą. Może tak naprawdę przez ten cały czas dokuczałem mu i droczyłem się z nim, bo nie chciałem urywać z nim kontaktu? Nie to niemożliwe…
- Debra może i mi się podobała, ale naszą przyjaźń postawiłem na pierwszym miejscu. Nigdy do niej nie startowałem. To ona podrywała mnie.
- Ciebie? – Prychnąłem rozbawiony. – Błagam cię, nie pogrążaj się bardziej.
- Nie chcesz to mi nie wierz, ale chociaż daj mi w końcu święty spokój. Ciągle się na mnie mścisz za tamto, a żadne tamto nie miało miejsca! – W tamtym momencie zacząłem się poważnie zastanawiać nad tym, czy powinienem mu jednak uwierzyć. Naprawdę brakowało mi naszych wspólnych rozmów i wypadów na miasto. I tego jak dokuczaliśmy sąsiadom robiąc im durne kawały.
- Cóż… może i mógłbym trochę spauzować. – Wybałuszył na mnie oczy nie mogąc uwierzyć własnym uszom, aż chciało mi się śmiać. – W końcu powinienem być ci wdzięczny. Dzięki tobie nie zaangażowałem się w związek z fałszywą laską.
- No to… - Przeciągnął ostatnią głoskę. – Zgoda? – Zapytał niepewnie, a ja westchnąłem i klęknąwszy obok niego uderzyłem w jego rękę swoją, po czym chwyciłem ją, a następnie uderzyłem swoim ramieniem o jego. Od razu jakoś dziwnie się rozpogodził. Nawet się do mnie uśmiechnął. Wstałem i usiadłem na łóżku. Oparłem się plecami o ścianę.
- No co tak siedzisz na podłodze. Siadaj. – Uderzyłem ręką w materac. Nataniel ochoczo usiadł obok mnie. Wyjął coś z kieszeni.
- Mam gumy, chcesz jedną? – Zapytał, a ja skinąłem głową. Wziął sobie i podał mi opakowanie. Nasypałem sobie na rękę trzy i wrzuciłem do buzi. Wyrwał mi resztę. – Ej! Powiedziałem jedną! – Zbulwersował się. Nadymając policzki uśmiechnąłem się i poruszyłem prowokacyjnie głową tuż przed jego twarzą. Cofnąłem się, gdy chciał mnie złapać za policzki i zacząłem rzuć. Zaśmiałem się, bo Nataniel uklęknął i dalej próbował za nie złapać. Odpychałem go.
- No przestań… Ej…
- Wypluj, miała być jedna ty…! – Oczywiście wszystko to mówiliśmy w żartach. Kiedy już pokazałem Natanielowi gumy w moich ustach, a on stwierdził, że już ich nie chce wyplułem je i położyłem na szafce nocnej. – Bardzo estetycznie to wygląda. – Skrzywił się Nat i obaj wstaliśmy z łóżka.
- Ja zawsze jestem estetyczny. – Wiem, że to nie miało sensu, ale wzięło mnie na głupie wyrażanie się. Haha.
- Pff… kretyn. – Skomentował moje zachowanie Nataniel i założywszy ręce na piersi uśmiechnął się wrednie.
- Kujon. – Odpowiedziałem lekceważącym tonem otwierając drzwi na taras. Wyszedłem i przeciągnąłem się. Mój przyjaciel… czy powinienem go tak nazywać? Tak, już chyba mogę. Rany, to dziwne mówić tak o Natanielu. No więc, mój przyjaciel wyszedł za mną. Wyjąłem z kieszeni paczkę Czerwonych Marlboro.
- Dlaczego nie rzucisz tego świństwa? – Spytał, kiedy już odpaliłem papierosa. Wypuściłem dym z ust.
- Wciągnąłem się. Za późno.
- Daj jednego. – Prawie zakrztusiłem się dymem. Czy ja się przesłyszałem?! Nie, to nie może być prawda.
- A co to? Pan gospodarz, który zawsze przestrzega zasad, pali jeszcze przed osiemnastką? – Zakpiłem. Co poradzę. Taki mam charakter. Widziałem, że Nataniela nie zraziły moje słowa. Jak jeszcze się przyjaźniliśmy to też mu zawsze docinałem.
- Nie palę, ale ostatnio ciągnęło mnie, żeby spróbować. I to nie jest teren szkoły. – Zaznaczył, na co wytknąłem mu, że przysięgał coś na bierzmowaniu. – Tak, jasne. Uważaj, bo jeszcze uwierzę, że ciebie obchodzą takie rzeczy. – Odparł sarkastycznie i w sumie miał rację. Zaśmiałem się pod nosem i wyjąłem jedną fajkę, po czym mu podałem razem z zapalniczką.
- Umiesz? – Wolałem spytać dla pewności.
- Em… - I to mówiło samo za siebie. Zresztą, czemu ja się dziwię…
- Musisz się zaciągnąć. Wciągnąć dym do płuc no… No coś typu. Mama idzie! – Prawie się zapowietrzyłem pokazując mu. – Widzisz? – Nie wiedziałem jak inaczej mu to wyjaśnić. Włożył papieros do ust i odpalił zapalniczkę. – No, gotowy? Trzy, cztery… Mama Idzie! – Wciągnął dym trochę za mocno i za szybo, przez co się zakrztusił. Poklepałem go po plecach. – No już?...
- Tak, w porządku. Nie każ mi tak więcej. – Burknął niezadowolony, kiedy przestał kaszleć. Oddał mi zapalniczkę. Wziąłem fajkę do ust. – Musisz wciągnąć dym do płuc, inaczej się nie zaciągniesz. – Zademonstrowałem mu po czym wypuściłem dym. Byłem pod wrażeniem, że mu się udało.
- Widzisz? – Uśmiechnąłem się. – Spalisz całego?
- Nie wiem… - Powiedział niepewnie biorąc kolejnego bucha. Paliłem dużo szybciej niż on.
- Wiesz, jak nie dasz rady to ja ci chętnie pomogę. – Zaśmiałem się. Po chwili podał mi fajkę. Wziąłem trzy buchy i oddałem mu, by teraz on mógł pociągnąć. – Te są mocne. – Poinformowałem. Ale i tak je lubię. Moim zdaniem są najlepsze. No i babka ze sklepu koło szkoły sprzedaje nawet nieletnim. Czasem na sztuki, ale ja wolę kupować paczkę. Chyba, że nie mam hajsu. Wtedy jeden, dwa na dzień, albo się żebrze hehe.
- Czy to znaczy, że teraz będę się z wami włóczył?
- Jak nie będziesz taki sztywny to możliwe. – Zaśmiałem się za co oberwałem od niego z pięści w ramię. – No sorry, ale ostatniego czasu stałeś się nie do wytrzymania. Czepiasz się o wszystko. – Skończyłem za niego papierosa, bo nie dał rady wypalić całego.
- No przepraszam, ale taki mam obowiązek. Nawet nie chciałbym sobie wyobrażać reakcji dyrektorki, gdyby się dowiedziała co tu teraz robię i to z tobą. – Na te słowa się zaśmiałem.
- A ja chciałbym zobaczyć jej minę. Ale byłaby beka, haha! – Weszliśmy do pokoju, a ja rzuciłem pomysł żeby gdzieś wyjść na miasto. Nataniel się zgodził. – Czekaj, czekaj. Chyba nie pójdziesz w tej koszuli, co? – Otworzyłem szafę i wyjąłem z niej czarny t-shirt, oraz jasnoniebieskie dżinsy podarte na kolanach.
- Mam to ubrać?
- Nie, wyprasować. – Odparłem sarkastycznie, kiedy rzuciłem mu te rzeczy do rąk. Zrozumiał aluzję i zaczął się ubierać. Oczywiście musiałem się odwrócić tyłem. Ech… normalnie jakbym był w pokoju z Vanessą. „Kastiel, kretynie, odwróć się chcę przebrać stanik!” Ech… Nie wiem o co jej chodzi. Co z tego, że wszedłem bez pukania. Chciałem jej wtedy zrobić niespodziankę z rana i powiedzieć, że zrobiłem śniadanie, a ona zamiast mi być wdzięczna, to na mnie wrzeszczy. Kobiety… nigdy im nie dogodzisz. Nie rozumiem co ona się tak wściekła. Widziałem ją już nago, a poza tym ona nie wie o tym, że jej cycki są moje? Tak jak i cała reszta?
- Em… Kastiel… chyba ci się podarły. – No, nie. Zaraz mnie chyba szlag trafi. Ten człowiek nie ma chyba aż tak wielkiej dupy, żeby się nie wcisnąć w moje gacie. Odwróciłem się gwałtownie.
- Gdzie?! – Kategorycznie i niezaprzeczalnie byłem na pograniczu złości, a wkurwienia.
- No, na kolanach. – Ręce mi opadły, a powieka zaczęła nieregularnie drgać razem z brwią.
- One mają takie być. – Z jednej strony dobijał mnie fakt, że Nataniel pierwszy raz ma na sobie spodnie takiego typu, a z drugiej byłem wdzięczny losowi za to, że jednak są całe. Poprawiłem mu koszulkę wkładając ją za czarny pasek, który Nataniel ubrał. Otworzyłem szufladę i dałem mu srebrny wisiorek wyglądem przypominający piorun. Adidasy uszły w tłumie, więc już nic nie zmieniałem.
- Powiedz mi po co to wszystko? – Jęknął Shame niezadowolony chyba z tego, że go zmieniam. Zmierzwiłem mu włosy.
- Po to, że jak masz się ze mną pokazać to musisz wyglądać jak człowiek, a nie jak sierota, czy urzędnik skarbowy.
- Ta, bo ci uwierzę, że kiedyś byłeś w urzędzie skarbowym. – Prychnął. – A no, właśnie. Jedno pytanie. Jak zamierzasz stąd wyjść, skoro twoja mama nas zamknęła? – W odpowiedzi podszedłem do łóżka i wydarłem z niego prześcieradło. Zdjąłem też poszewkę z pościeli i z poduszek.
- No, może pomożesz mi po pozwijać i powiązać, co? – Spytałem z wyrzutem, na co Nataniel uniósł jedną brew, ale spełnił moje żądanie.
- Wiesz, nie jestem do końca przekonany co do tego pomysłu… - Powiedział niepewnie. W sumie ja też nie jestem, bo po raz pierwszy ktoś zamknął mnie w pokoju.

Nie zabijajcie xD Wybaczcie mi takie opóźnienie, ale niestety brak weny i czasu sprawił, że jest jak jest. wakacje się zbliżają, rozdziały będą częściej, obiecuję i dziękuję wszystkim, którzy wytrwali do tej pory :D
A żeby już wszystkiego nie zrzucać na mnie to wina leży też w tym szmelcu, którego używam już dziewiąty rok...

4 komentarze:

  1. Ciekawy rozdział :D
    Nawet się troche pośmiałam ^^
    Liczę na nieco szybszy next ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Buuuu, cos tu cicho ;c

    OdpowiedzUsuń
  3. Było zajebiście,:-) :-) piszesz mega super fajnie ,:-) kiedy next ?, pozdrawiam i życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej , kiedy next ?????????, XD , ja chcę już nowy rozdział, XD !!!!!!!!! , tęsknię za Kasem , XD , nawet sobie tego nie wyobrażasz XD jak ja kocham po prostu ubustwiam Twojego bloga , XD ,

    OdpowiedzUsuń